polformance 2 (2012)

36
ISSN 1731-7215 NR 2/2012 (21) ROZMOWA NUMERU Pójść o krok dalej> Stefan Czerniecki TEMAT NUMERU Kolorowy American Dream

Upload: eunika-chojecka

Post on 20-Feb-2016

213 views

Category:

Documents


0 download

DESCRIPTION

Magazine of students of Faculty of Political Science (MCSU, Lublin, PL) facebook.com/Polformance

TRANSCRIPT

ISSN 1731-7215NR 2/2012 (21)

ROZMOWA NUMERU

Pójść o krok dalej> Stefan Czerniecki

TEMAT NUMERU

Kolorowy American

Dream

Przy okazji rocznicy wprowadzenia stanu wojennego myśli krążą wo-

kół najnowszej historii. Leży mi na ser-cu uczczenie polskich bohaterów za-równo II wojny światowej, jak i czasów komunizmu. Dlatego niezwykłym jest dla mnie przykład krakowskiego rape-ra Tadka z „Firmy”, który dzięki swojej twórczości „zapala” młodzież do pozna-wania i pokochania historii Polski. Roz-począł fenomenalną akcję pomocy bo-haterom, której elementem jest nowa płyta „Niewygodna prawda”. „Bieżące lata to ostatnie lata życia polskich bohaterów II Wojny Światowej i lat powojennych. „Wolna Polska” ode-brała tym ludziom przywileje komba-tanckie - niektórzy mówią, że wyklęto ich po raz wtóry. Oczywiście wielu z nich radzi sobie całkiem nieźle, lecz

jednocześnie wielu innych nie stać na leki. Stąd pomysł szerszej akcji. Płyta ma być jedynie jej częścią, a cała akcja ma nieść wszelkie wsparcie polskim bohaterom. Prócz tego przygotowu-jemy masę materiałów filmowych do-tyczących zarówno historii, jak rów-nież właśnie bieżącej sytuacji ludzi, którzy powinni być otoczeni wszelką opieką państwa.”* - tłumaczy raper. Według mnie - cytat grudnia 2012.

Jeśli chodzi o numer, który masz w ręku, zachęcam w szczególności do przeczytania: tekstu T. Jeziora o wy-borach w USA, wywiadu K. Krępskiej z Dr. Zdravko Stamatoskim z Macedo-nii, rozmowy D. Elżlakowskiej z Red. Piotrem Zdanowiczem, „Czekolady” E. Stryły. Zapraszam też na ostatnią stronę, która należy tym razem do Mar-tyny Skrok! „Polformance” dorobiło się działu „POPULARNIE & NAUKOWO”, co zawdzięczamy m.in. Ł. Hawrylukowi i E. Miszkurce - dzięki!

Serdecznie dziękujemy Pani Prof. Iwo-nie Hofman za umożliwienie nam wy-dawania magazynu oraz Pani Dr Moni-ce Gabryś-Sławińskiej za profesjonalną korektę! *„Patriotyczny hip-hop...”, „wSieci” nr 1 (1/2012)

WYDAWCA: STUDENCKIE KOŁO DZIENNIKARSKIE WYDZIAŁU POLITOLO-GII UMCS PL. LITEWSKI 3, 20-080 [email protected] naczelna: Eunika Chojeckazastępca redaktora naczelnego: Agnieszka AdamowiczPOLITYKA: Tomek Jezior (SZEF DZIAŁU)Anna MichalskaAgnieszka Grzegorczyk

Marcin SzpakEunika ChojeckaPO STUDENCKU: Anna Michalska (SZEF DZIAŁU)Dagmara ElżlakowskaAgnieszka GrzegorczykAgata PiekarzAleksandra PieńkoszAleksandra PucułekJustyna GajdaIwona KliśKULTURA: Kacper Błoński (SZEF DZIAŁU)Ewelina KwaśniewskaMonika MoskwaAśka MarszalecAda KoperwasAgata Chwedoruk

Katarzyna WitwickaAgata PiekarzOlga DubrowskaHISTORIA: Eunika Chojecka (SZEF DZIAŁU)Ewelina MiszkurkaAśka MarszalecLIFE & STYLE: Aśka Dziatkiewicz (SZEF DZIAŁU)Monika MoskwaMarcin MarćElżbieta StryłaEEwelina JabkiewiczPODRÓŻE: Agata Piekarz (SZEF DZIAŁU)Małgorzata NowosadSPORT:

Rafał Fabiński (SZEF DZIAŁU)Kaśka KrępskaKamil DworniczakEunika ChojeckaPOPULARNIE & NAUKOWO:Ewelina MiszkurkaŁukasz HawrylukFOTO:Tomek JeziorEwelina KwaśniewskaAda KoperwasMonika CudowskaMartyna SkrokPOD OSTRZŁEM:Anna MichalskaDagmara ElżlakowskaREKLAMA:Marcin Szpak

2 NA STARCIE > PODRÓŻE

POLITYKA4 KOLOROWY AMERICAN DREAM

PO STUDENCKU6 TAJFUN NIECHĘTNY // TO JEST FASCYNUJĄCE8 NIESAMOWITE KONCERTY 9 SPOTKANIA10 PÓJŚĆ O KROK DALEJ, NIŻ SIĘ WYDAJE, ŻE MOŻNA13 REPORTAŻ OD PODSZEWKI14 UWAGA! NA TOMASZA PATORĘ15 POLSKA I WĘGRY MOGĄ BYĆ PRZYKŁADEM16 KOD POLSKO-MACEDOŃSKI

HISTORIA18 WRZEŚNIOWE MITY21 NIEZWYKŁA HISTORIA WYDZIAŁU POLITOLOGII UMCS KULTURA22 JESTEM DYSPOZYTOREM WŁASNYCH TORÓW23 KU WASZEJ PAMIĘCI // POLICYJNA OCHRONA MARSZU NIEPODLEGŁOŚCI24 FILMOWO ZAKRĘCENI // JESIENNO-ZIMOWY LOCKOUT25 WIELKA BRYTANIA WIELKĄ MATKĄ ROCKA

LIFE & STYLE26 MĘSKI PUNKT WIDZENIA I KOBIECE OKO27 DLACZEGO, DO CHOLERY, NIE MODA?28 NA ZIMĘ - CZEKOLADA!

POD OSTRZAŁEM29 RYCZELIŚMY ZE ŚMIECHU NA „REJSIE”...

SPORT30 NIESPEŁNIONE MARZENIA 201231 AKADEMICY GRAJĄ O LUBLIN // KTO MISTRZEM W PLUSLIDZE?32 TO NIE JEST SPORT DLA WARIATÓW

POPULARNIE & NAUKOWO34 JA I JA W MOJEJ GŁOWIE35 SKĄD SIĘ BIORĄ NASZE POGLĄDY POLITYCZNE?

FOTO36 POLECAMY: MARTYNA SKROK

nasza ekipa OPIEKA NAD „POLFORMANCE”:

OKŁADKA: PODRÓŻNIK STEFAN CZERNIECKI W WENEZUELI [FOT. KUBA FEDOROWICZ]

RYS.

MIK

OŁA

J K

APU

STA

FANPAGE FACEBOOK.COM/POLFORMANCE:Marcin Szpak Dagmara ElżlakowskaEunika ChojeckaWSPÓŁPRACA: Brunon RóżyckiPaweł WronaMonika JanocińskaPiotr GazdaMikołaj KapustaPaweł DębskiWeronika MachałaKatarzyna RadlińskaDamian GrędysaKOREKTA: Magda OsenkaKlaudia Olender

Paulina WojtysiakAnna MichalskaNatalia JastrzębskaAgata ChwedorukKamil DworniczakMonika CudowskaSKŁAD: Eunika ChojeckaDRUK: Drukarnia Sytem-Graf systemgraf.efirmy.pl

Redakcja „Polformance” nie ingeruje w poglądy autorów i nie ponosi ewentualnej odpowiedzialności za treść artykułów. NAKŁAD: 1000 egz.

PROF. ZW. DR HAB. IWONA HOFMANDR MONIKA GABRYŚ-SŁAWIŃSKA

EUNIKA CHOJECKAREDAKTOR NACZELNA

intro

16

FOT.

EU

NIK

A C

HO

JECK

A

W NASTĘPNYM NUMERZE

# WYWIAD Z TOMASZEM PATORĄ# WYWIAD Z TADKIEM Z „F IRMY”

# WYWIAD Z PAWŁEM PIETRZAKIEM, LUBELSKIM BOULDEROWCEM

# REPORTAŻ Z CHIN

FACEBOOK.COM/POLFORMANCE

ZDJĘCIAN U M E R U

1. ELEGANCKO Z DIABŁEM TASMAŃSKIM >SKOPJE, MACEDONIA2. ODPOCZYNEK > BRASOV, RUMUNIA3. GRAJĄC > NESEBAR, BUŁGARIA

4. SŁOŃCE > WISZEGRAD, BOŚNIA I HERCEGOWINA5. ŻOŁNIERZ > UŻICE, SERBIA6. COCA-COLA > BELGRAD, SERBIA

AU

TOR

KA

OD

WIE

DZ

IŁA

BA

ŁKA

NY

W R

AM

ACH

PR

AK

TY

KI W

YJA

Z-D

OW

EJ

NA

SPE

CJA

LNO

ŚCI

BA

ŁKA

NIS

TY

KA

Z P

RO

JEK

TU

„U

MCS

D

LA R

YN

KU

PR

ACY

I G

OSP

OD

AR

KI O

PAR

TE

J N

A W

IED

ZY

FOTOGRAFIE: AGATA RENATA CHWEDORUK „W DWA TYGODNIE PO BAŁKANACH”

FOTOGRAFIE: AGATA PIEKARZ„OKTOBERFEST” > MONACHIUM, NIEMCY

1. 2.

3.

4.

5. 6.

1. SYMBOLE OKTOBERFESTU - TRADYCYJNE BAWAR-SKIE STROJE I SERCA Z PIERNIKA2. KARMELIZOWANE MIGDAŁY

3. WIDOK Z POSĄGU BAWARII NA OKTOBERFEST4. AUTORKA W DIRNDLU - TRADYCYJNYM LUDOWYM STROJU BAWARSKIM. W TLE POSĄG BAWARII

1.

2.

3.

4.

NA STARCIE PODRÓŻE

FOTOGRAFIE: KATARZYNA RADLIŃSKA„BLONDYNKA NA WAKACJACH” > CHIŃSKA REPUBLIKA LUDOWA1. MOJE JEDYNE! 2. PSTRYK

1.

2.

T Y M R A Z E M D Z I A Ł < < P O D R Ó Ż E > > W N I E T Y P O W Y M M I E J S C U , B O < < N A S TA R -C I E > > . C H C E M Y W T E N S P O S Ó B U C Z C I Ć O F I C J A L N E P O Ż E G N A N I E L ATA [ Ś N I E G Z A O K N E M ] . P R Z E D S TAW I A M Y N A J C I E K AW S Z E WA K A C Y J N E Z D J Ę C I A S P O -

Ś R Ó D N A D E S Ł A N Y C H R E D A K C J I . F O T O G R A F I E Z C H I N T O „ Z W I A S T U N ” P A S J O -N U J Ą C E J O P O W I E Ś C I „ B L O N D Y N K A N A WA K A C J A C H ” , K T Ó R A U K A Ż E S I Ę W N A S T Ę P N Y M N U M E R Z E ! # C Z E K A M Y T E Ż N A WA S Z E Z D J Ę C I A !

Dochodziła pierwsza w nocy z 6 na 7 listopada, kiedy Obama wystą-pił na wyborczym wiecu, wie-dząc już, że zdobył 303 głosy

elektorskie (wobec 206 głosów dla prze-ciwnika, Mitta Romneya).

Stany, które głosują w wyborach prezy-denckich na kandydata demokratów to tra-dycyjnie już te leżące nad obydwoma oce-anami. Tuż po wyborach w Internecie krążyła mapka, która porównywała ten układ sił do historycznego podziału sprzed wojny secesyjnej (na stany Konfederacji i stany Unii). To te same stany, w których niewolnictwo było nielegalne. W pewnym stopniu jest to zbieg okoliczności, w pew-nym – nie.

To wciąż pierwszy nie-biały prezydent USA. Nic dziwnego, że poparło go 93 proc.

Afroamerykanów, 71 proc. Latynosów

i równie wielu imigrantów z Azji. Nawet mimo różnic religijnych (Latynosów jako katolików oburza np. popieranie przez Obamę małżeństw tej samej płci) kolorowy prezydent to dla nich lepsze rozwiązanie, niż biały konserwatysta na tym stanowisku.

Wybory jak promocja

produktu

Układ sił w Izbie Gmin oraz w Izbie Reprezentantów pozostał ten sam, ale na kampanię i wybory wydano rekordowe sześć miliardów dolarów (z czego jeden

miliard dolarów pochodził z prywatnych źródeł kandydatów). Barack Obama miał genialnie zorganizowane (i pięć razy więk-sze niż w 2008 roku) zaplecze PR-owskie. Szef sztabu Obamy w Chicago, Jim Mes-sina kazał „zmierzyć” amerykańskie spo-łeczeństwo „wzdłuż i wszerz”: kto dokład-nie chce oddać głos na demokratę, ile ma lat, jakiej jest płci, a nawet z jakim artystą chciałby zjeść kolację. W efekcie gwiazdy, które wystąpiły na wiecu wyborczym Oba-my (Eva Longoria, Scarlett Johansson, jak i „zwykła” matka, której czworo synów słu-ży w Marines), były jedynie „odpowiedzią”

Kolorowy American Dream„NIEWAŻNE CZY JESTEŚ CZARNY, CZY BIAŁY, CZY JESTEŚ AZJATĄ, LATYNOSEM, CZY INDIANINEM, CZY JESTEŚ MŁODY, CZY STARY, BOGATY, CZY BIEDNY, CZY JESTEŚ GEJEM, CZY HETERO – ZNAJDZIESZ DLA SIEBIE MIEJSCE W AMERYCE, JEŚLI TYLKO ZECHCESZ” – KOŃCÓWKA PATETYCZNEGO PRZEMÓWIENIA BARACKA OBAMY WPRO-WADZIŁA STANY ZJEDNOCZONE W NOWĄ DEMOKRACJĘ. TO DEMOKRACJA NASTA-WIONA NA KOLORY: ŻEGNAMY „BIAŁĄ AMERYKĘ”, WITAMY KRAJ, GDZIE RASY PRZESTAJĄ MIEĆ ZNACZENIE.

TOMEK JEZIOR

„Tuż po wyborach w Internecie krążyła mapka, która porównywała ten układ sił do historycznego podziału sprzed wojny secesyjnej” (Mapa z wyni-kami wyborów prezydenckich 2012 w USA)

FOT.

WIK

IME

DIA

CO

MM

ON

S/2

.11

.20

12

./G

AG

E

POLITYKA TEMAT NUMERU > WYBORY W USA

Barack Obama i Pierwsza Dama wraz z wice-prezydentem Bidenem i jego żoną po ogłosze-

niu wyników wyborów 6 listopada 2012 r.

na analizy sztabu demokraty. Dwa dni przed wyborami „The Times”

dotarł do anonimowych pracowników Obamy, którzy analizowali profile głosują-cych. Prawdopodobnie dzięki nim sztab zwyciężył we wszystkich wahających się stanach (Swing States). W Ameryce popu-larne jest telefoniczne zachęcanie do odda-nia głosu. Demokraci wiedzieli, że aby od-nieść sukces na tym polu, muszą zmusić lokalnych działaczy do wytężonej pracy. Amerykanie lubią bowiem rozmawiać tyl-ko z ludźmi, których znają lub kojarzą. Romney strzelił więc sobie w stopę, wynaj-mując do tego celu obsługę call-center. (Po wyborach wyszło na jaw, że sztab republi-kanina był w finansowych tarapatach. Nie był po prostu w stanie zrealizować wszyst-kich strategii wyborczych.)

Kampania milczenia

Stany Zjednoczone czeka największa re-cesja od lat siedemdziesiątych. Kryzys 2008 roku był dla Amerykanów tylko przed-smakiem tego, co za oceanem nazywa się klifem fiskalnym (fiscal cliff), o czym nie padło podczas kampanii ani jedno słowo. Chodzi o deficyt USA: kilka lat temu przy-jęto ustawę, która jedynie odsuwa w czasie podjęcie radykalnych działań – obcięcie wydatków przy jednoczesnym zwiększeniu podatków. Ten czas upłynie 1 stycznia 2013 roku. Wprowadzony w życie radykalny klif oznaczałby odebranie gospodarce 500 mi-liardów dolarów i cofnięcie ulg podatko-wych wprowadzonych za czasów Busha.

Barack Obama musi dojść do porozu-mienia z republikanami, którzy o pod-noszeniu podatków nie chcą słyszeć.

Wyjściem z sytuacji jest przesunięcie „od-liczania” o kolejne kilka lat.

Ameryka za 50 lat...

...to „mniej biała” Ameryka. Na Obamę głosowało jedynie 39 proc. białych, a mimo to wygrał. To oznacza, że inne nacje mają na nowym kontynencie swoje niepodwa-rzalne miejsce. Nie zawsze będą głoso-wać na demokratów, to pokazała już historia. Ale etniczna mie-szanka zmienia oblicze mo-carstwa.

Amerykanie jako na-ród mają wielkie ego. Na wiecach Rom-ney kierował swoje słowa do „naj-większe-g o r o d u n i e tylko na ś w i e c i e , ale i w hi- s t o -rii świata”. Ale w fil-mowym „Dniu Niepod-ległości” to czarny Will Smith

ratuje świat, a prawdę w „Matriksie” objawia ludziom czarno-skóry Laurence

F i s h b u r n e . Może kiedyś przyjdzie czas,

że Hollywood będzie bardziej przypominało Bollywood, a któ-ryś James Bond uwikła się w ro-mans z nieznajomą hinduską. Wreszcie.

FOT.

WIK

IME

DIA

CO

MM

ON

S/6

.11

.20

12

./ W

HIT

E H

OU

SE F

LICK

R A

CCO

UN

T -

P1

10

61

2PS

-08

94

/ PE

TE

SO

UZ

A

FOT.

PIX

AB

AY.

OR

G

Która z dziedzin, w których się Pan reali-zuje, jest dla Pana najważniejsza?Najbardziej lubię radio, bo od niego się wszyst-ko zaczęło i wciąż jest dla mnie najważniejsze. Ale jeśli pojawiają się możliwości „wyjścia” na scenę, nagrania płyty, czy napisania książki, to z nich korzystam, bo to też mnie cieszy.

Jaki jest Artur Andrus?Duży facet, łysiejący, siwiejący… O! I jeszcze w okularach. A wewnętrznie? Na scenie spe-cjalnie niczego nie udaję. Jeśli chodzi o mój temperament, nazwałbym siebie „tajfunem niechętnym”. Mam w sobie trochę energii, ale kiedy się „rozpędzę”, to przestaje mi się już tak bardzo chcieć…

Jesteśmy przed koncertem promującym platynową płytę „Myśliwiecka”. Tytuł sugeruje, że krążek jest mocno związany z radiową Trójką. Skąd pomysł?To nie był mój pomysł. Z okazji 1500. wydania listy przebojów Trójki miał się odbyć jubile-uszowy koncert. Marek Niedźwiecki i Piotr Baron poprosili mnie o jego współprowadze-nie. W dniu imprezy uświadomiłem sobie, że oprócz „dobry wieczór”, nie mam nic do po-wiedzenia! Przygotowałem więc „żarcik” mu-zyczny. Wymyśliłem sobie, że zaśpiewam frag-ment warszawskiej ballady „podwórzowej” o liście przebojów Trójki, czyli o Baronie, Niedźwiedziu i Czarnej Helenie. Po wszystkim Baron wyszedł na scenę i powiedział: - No, to teraz będzie to trzeba umieścić w zestawie do głosowania. Kiedy się mówi takie nieodpowie-dzialne rzeczy, to trzeba potem ponieść tego konsekwencje. No i umieścili. Ludzie na nich to wymogli! Tak się zaczęło. Radiosłuchacze „weszli” w ten żart, zaczęli głosować. Głosów było tak wiele, że „bez poczekalni” trafiłem na pierwsze miejsce listy przebojów. Przez chwilę byłem lepszy od Stinga, Phila Collinsa i Ma-donny!

Po którymś wydaniu listy dostałem SMS-a z nieznanego numeru: - Jeśli kiedykolwiek wpadłaby panu do głowy myśl nagrania płyty, to kontrakt w naszej wytwórni będzie czekał. I post scriptum: - Ja wiem, że to brzmi jak żart, ale to nie jest żart. Oddzwoniłem i tak powsta-ła „Myśliwiecka”.

Karierę dziennikarza rozpoczął Pan w li-ceum rymowanym wywiadem z Wojcie-chem Młynarskim. Ale później poprowa-dził Pan dużo ważniejsze rozmowy...Dzięki rozmowie z Młynarskim dostałem pra-cę. W radiu poznałem Stefanię Grodzieńską. Nagrywałem jej wspomnienia, a z tego naro-dziła się prawdziwa przyjaźń. Ze wzruszeniem wspominam rozmowę z Janem Kaczmarkiem, którą nagrałem w studiu radiowym, kiedy był już bardzo chory i cierpiał. Przerywaliśmy ją

kilka razy ze względu na zdrowie Janka, ale było słychać, że jest pełen energii i posiada ży-ciową mądrość. Te rozmowy pokazały mi, że ludzie, którzy zajmują się rozbawianiem pu-bliczności, mają naprawdę coś ważnego do po-wiedzenia, do przekazania innym. Rozmawia-nie jest jedną z najprzyjemniejszych rzeczy, jakie można robić. To jest to „szczęście” w pro-fesji dziennikarskiej, że gdyby nie ten zawód, wielu pytań nie miałoby się okazji zadać, wielu ciekawych ludzi nie miałoby się okazji spotkać.

Czym jeszcze zaskakuje Artur Andrus?Książką, która również jest wynikiem przy-padku. Ukazała się pod koniec października. To bajki, które napisałem zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych. I to też nie był mój pomysł. Piotr Bałtroczyk dostał od wydawnictwa pro-pozycję napisania i nagrania takich bajek. Zgo-dził się, ale po pół roku rozmów stwierdził, że on je chętnie nagra, ale: - Z napisaniem, to proszę dzwonić do Artura Andrusa. Napisa-łem osiem bajek i potem wspólnie z Piotrem je nagraliśmy. To jest eksperyment pod tytułem „Bzdurki, czyli bajki dla dzieci i innych” (śmiech). Może się okazać, że rynek dziecięcy jest rynkiem, który będę teraz zdobywał.

6 Polformance nr 2/2012 (21)

ARTUR ANDRUS: POETA, DZIENNIKARZ, AUTOR KSIĄŻEK, TEKSTÓW PIOSENEK I MISTRZ MOWY POLSKIEJ. GOSPODARZ KABARETOWYCH SPOTKAŃ W WAR-SZAWSKIEJ „PIWNICY POD HARENDĄ” I KOMENTATOR „SZKŁA KONTAKTOWE-GO”.

TAJFUN NIECHĘTNY

ROZMAWIA IWONA KLIŚ

FOT. WIKIMEDIA COMMONS/SILAR

Czy nie uważa Pan, że pospieszył się z publikacją artykułu w „Rzeczpo-spolitej” pt. „Trotyl na wraku tupo-lewa”?

Dziennikarze to takie „zwierzęta”, które nigdy nie czekają, gdy mają newsa w ręku. Jest takie stare dziennikarskie powiedzenie, że nic się nie mści gorzej niż „kiszenie” newsa (...). De-cyzja, o tym, że go publikujemy, zapadła po rozmowie z Prokuratorem Generalnym (ów-czesnego redaktora naczelnego „Rz” Tomasza Wróblewskiego z Andrzejem Seremetem – przyp. red.) i po pewnych sygnałach, z któ-rych wynikało, że sprawą interesują się rów-nież inne media. Nie było na co czekać.

Wydawca „Rz” Grzegorz Hajdarowicz po-wiedział jednak, że informacje z artykułu nie były sprawdzone. Hajdarowicz nigdy nie zajmował się dzienni-karstwem śledczym. Liznął dziennikarstwa w mediach niszowych. Ale na pewno nie jest to znane nazwisko dziennikarza mającego ja-kiekolwiek osiągnięcia newsowe czy śledcze.

Czy „akcję” usunięcia Pana z „Rz” zaplano-wano wcześniej, czy raczej była to reakcja na Pański artykuł?Samo usunięcie mnie z „Rz” było reakcją na artykuł, natomiast poinformowano mnie, że planowano mnie zwolnić, czy też zmienić mi umowę, już 12 października br. W „Rz” od czasu „przejęcia” jej przez Hajdarowicza (w październiku 2011 r. Grzegorz Hajdaro-wicz kupił 100 proc. akcji wydawcy „Rz” – Presspubliki – przyp. red.) sytuacja była bar-dzo ciężka, bo mieliśmy do czynienia ze spadkiem sprzedaży i zwolniono wielu do-brych dziennikarzy - również tych, którzy zajmowali się dziennikarstwem śledczym. Na przykład wyrzucono człowieka, który opisał tajną współpracę Leszka Czarneckiego ze Służbą Bezpieczeństwa (L.C. - biznesmen, główny udziałowiec m.in. Getin Noble Bank – przyp. red.). Jak donoszą media, Leszek Czarnecki był osobą, która sfinansowała Haj-darowiczowi transakcję zakupu Presspubliki.

Najbardziej absurdalne oskarżenie wobec Pańskiego artykułu „Trotyl na wraku...”?Musiałbym długo gadać. (śmiech) Nie stwo-rzyłem rankingu bzdur, które były wypowia-dane na temat tekstu. Dziennikarze, którzy go opisywali, mówili jakobym miał „postawić kropkę nad i” oraz powiedzieć, że w Smoleń-sku doszło do zamachu. Ja oczywiście teorię „zamachową” uważam za wielce prawdopo-

PO STUDENCKU ARTUR ANDRUS

CAŁOŚĆ ROZMOWY WKRÓTCE NA NASZYM KANALE YOUTUBE: SKDUMCS

facebook.com/polformance 7

dobną, natomiast w tekście nie wystąpiło ani razu słowo „zamach”, „wybuch”, „eks-plozja”. W „Rz” traktowaliśmy naszego czy-telnika poważnie, wychodząc z założenia, że jest to czytelnik myślący, który sam po-trafi wyciągać wnioski. W tym przypadku dziennikarze wyciągnęli wnioski, których w tym tekście nie było i twierdzili, że ja je wyciągnąłem.

Nadal będzie Pan dziennikarzem śled-czym?Nadal zamierzam zajmować się tym, czym zajmuję się sporą część mojego życia, bo to jest fascynujące! Dziennikarstwo śledcze jest esencją dziennikarstwa. (...) W Polsce problem polega na tym, że najczęściej mamy do czynienia z dziennikarstwem „stadnym” - jeśli już ktoś odkryje newsa, to potem dziennikarze „stadem” za tym new-sem „łażą”. Ja mam taki zwyczaj, że nie „łażę w stadzie”, jeśli już, to „stado” czasami „łazi” za mną.

Powiedział Pan, że nie ogląda na okrągło telewizji informacyjnych. Ale jak być „na bieżąco”, nie oglądając TVN24, TVP INFO itd.?To jest uczenie się nie zawsze dobrych wzorców dziennikarskich - często można się tam nauczyć złych rzeczy. Dobry dzien-nikarz powinien sobie wyrabiać opinię nie

na podstawie tego, co piszą inni dziennika-rze, ale na podstawie własnoręcznie zdoby-tych informacji i opinii. Oczywiście czyta-nie gazet, oglądanie telewizji może być elementem dziennikarstwa, ale jedynie ele-mentem pomocniczym. W „stadzie” dzien-nikarskim będziesz miał tylko to, co mają inni. Esencją dziennikarstwa zaś jest pozy-skiwanie informacji, których nie ma nikt.

Co Pan sądzi o poglądzie, że dziennikar-stwo nie ma przyszłości w Polsce? Pana syn jest na drugim roku dziennikarstwa. Czy po aferze z trotylem nadal życzy mu Pan, żeby pracował w tym fachu?Uważam, że mój zawód jest piękny. Nato-miast jest zawodem poniekąd wymierają-

cym w tej formie, w której ja go uprawiam, czy uprawiają go koledzy z mojego pokole-nia. Media przeżywają w tej chwili ogrom-ny kryzys i jeżeli coś się w tej materii nie zmieni, to będziemy mieć do czynienia, po pierwsze, z postępującą pauperyzacją dziennikarzy, a po drugie z dominacją pu-

blic relations nad prawdziwym dziennikar-stwem. Już w tej chwili zapewne około po-łowa informacji, jakie ukazują się w mediach, jest „suflowana” przez agencje PR-owskie.

Wypowiadał się Pan o nowym projekcie byłych publicystów „Rz” i „Uważam Rze”. To będzie tygodnik, miesięcznik?Myślimy o dwóch projektach, o stworzeniu tygodnika publicystów, tzw. autorów nie-pokornych oraz o stworzeniu miesięcznika historycznego. Marka „URze” w ciągu pół-tora roku dorobiła się bardzo dobrej opinii. Czasami sobie żartowaliśmy, że pod tą marką można by sprzedawać wszystko, bo ludzie tak ufali naszemu zespołowi. Rekla-modawcy „walili drzwiami i oknami” do „URze”. Mam nadzieję, że będziemy mieć szansę, żeby na nowo podjąć dialog z na-szymi czytelnikami (...). Siłą „URze” było właśnie to, że komunikowało się ze swoimi czytelnikami, a nie tylko narzucało im, co mają myśleć. Mieliśmy czytelnika, który sam potrafi myśleć.

Dlaczego uważa Pan nową redakcję „URze” za składającą się z ludzi spolegli-wych wobec władzy i takich, którzy nie będą sprawiali „problemów”?(...) Uważam ich za ludzi nieposiadających w pewnym sensie „zdolności honorowych”. Ponieważ przejęcie tytułu w momencie, kiedy rezygnuje z pracy prawie cały zespół redakcyjny, jest działaniem bardzo wątpli-wym moralnie. Dla mnie jest to rodzaj „pa-serki”, to znaczy żerowania na czymś, co stworzyli inni. Grzegorz Hajdarowicz ma zwyczaj powtarzania, że media są jego wła-snością i może robić sobie z nimi, co chce. Nieżyjący już redaktor naczelny „Rz” Da-riusz Fikus mawiał, że gazeta jest własno-ścią swoich czytelników. Ale gazeta jest także w pewnym sensie własnością swoich autorów. (...)

Jest pan jednym z niewielu polskich pro-testantów, którzy udzielają się w życiu publicznym. Jak jest Pan odbierany przez tzw. Polaków katolików?Bardzo wcześnie przestałem mieć proble-my z byciem protestantem, wręcz traktuję to jako wartość. Pamiętam z dzieciństwa jedną sytuację - moja bardzo pobożna i bardzo mądra babcia, protestantka, tylko raz w życiu na mnie wrzasnęła. Kiedyś przyszedłem do domu i powiedziałem o kimś: „Porządny człowiek, ale katolik”. (śmiech) I wtedy moja babcia autentycznie się rozeźliła i powiedziała mi, że to jest nie-dopuszczalny sposób myślenia. I ponieważ moja babcia była osobą mądrzejszą ode

To jest fascynujące!

CEZARY GMYZ, BYŁY DZIENNIKARZ „RZECZPOSPOLITEJ” I „UWAŻAM RZE”, SPRAWCA „AFERY TROTYLOWEJ” - O HAJDAROWICZU, NASTĘPCY „URZE”, ŻYDACH I PROTESTANTACH

ROZMAWIA EUNIKA CHOJECKA

FOT.

PA

WE

Ł CH

OJE

CKI

Dziennikarstwo śledcze jest esencją dziennikarstwa. W Polsce najczęściej mamy do czynienia z dziennikarstwem „stadnym”

PO STUDENCKU GMYZ PO “AFERZE TROTYLOWEJ”

8 Polformance nr 2/2012 (21)

mnie (nie wiem, czy kiedykolwiek będę tak mądry, jak ona) – uznałem, że musi mieć rację.

Nigdy nie ukrywałem swojego prote-stantyzmu. (...) Wszyscy w szkole wiedzieli, że jestem innej wiary, co oczywiście miało dość zabawne, ale i czasami przykre konse-kwencje, dlatego że pewien rodzaj szacun-ku musiałem sobie wywalczać metodami mało chrześcijańskimi. Kiedy np. jeden z moich kolegów latał za mną wykonując znak krzyża i krzycząc: „Kocia wiara! Kici, kici! Miau!”, po prostu trochę zaniżałem poziom debaty publicznej. (śmiech)

Uważam, że protestantyzm jest rzeczą, która spowodowała, że nie myślę w sposób „stadny”. Protestantyzm tym się charakte-ryzuje, że będąc we wspólnocie, człowiek jednocześnie pozostaje w indywidualnym związku z Panem Bogiem. Ten indywidu-alizm to jest cecha, którą w protestanty-zmie bardzo, bardzo cenię.

Nie jest Pan w jakiś sposób spychany „na margines” przez prawicowe środowiska?Wręcz przeciwnie, jeśli jestem spychany „do getta”, to nie przez środowiska prawi-cowe, czy konserwatywne, ale przez media tzw. głównego nurtu, które jednak mają ze mną problem, dlatego że słabo odpowia-dam wizerunkowi „mohera”, będąc z jednej strony protestantem, z drugiej strony czło-wiekiem dość gruntownie wykształconym. Tak samo trudno jest zrobić z Bronisława Wildsteina antysemitę, a z Samuela Pereiry zaprzeczenie europejskości. (...)

Ma Pan również wysoce pozytywny sto-sunek do Żydów. Według Pana Polska po-winna w jakimś stopniu wzorować się na Izraelu. Czy nie jest to przeszkodą w rela-cjach z niektórymi ludźmi?Często publicznie deklaruję, że Izrael po-winien być dla nas wzorem. Moja mama chodziła do klasy prawie z samymi Żyda-mi, którzy w większości w latach 50. i 60. opuścili Polskę i znaleźli się w Izraelu. Jej przyjaźnie przetrwały do końca życia. By-łem w Izraelu. Jest to kraj, który zrobił na mnie największe wrażenie spośród państw, które odwiedziłem. Po pierwsze, dlatego, że pomimo niewielkich rozmiarów teryto-rialnych jest potężnym państwem, po dru-gie, chyba dla każdego chrześcijanina po-byt w Ziemi Świętej jest czymś, co chwyta za serce.

Jeśli chodzi o stosunek do Żydów, mamy w Polsce do czynienia z dziwną sytuacją. Przyjaciele państwa Izrael są dzisiaj „po prawej” stronie, w obozie konserwatyw-nym, a ludzie, których uważam za antyse-mitów, są lewakami. Są to lewacy wspiera-

jący często ugrupowania o charakterze terrorystycznym.(...) Uważam, że skoro łą-czy nas z Żydami tysiącletnia historia, to mamy wręcz obowiązek współpracować z państwem Izrael. To jest chyba jedyny wyjątek, jaki robię od słynnej myśli Win-stona Churchilla, który powiedział, że pań-stwa nie mają przyjaciół, państwa mają in-teresy. (...)

Podobno ma Pan jakieś szczególne związ-ki z Lublinem.

Mieszka tu do dzisiaj siostra mojego taty, ciocia Krysia, a moi dziadkowie, chociaż katolicy, oboje pochowani są w ewangelic-kiej części cmentarza przy Lipowej. Cho-ciaż ród Gmyzów nie wywodzi się z same-go Lublina, ale z Ordynacji Zamojskiej, a konkretnie z miejscowości Górecko Stare nieopodal Tomaszowa Lubelskiego.

Jakie ma Pan rady dla młodych dzienni-karzy, którzy będą „wchodzić” na rynek dziennikarski? Jak sobie na nim poradzić?To jest potwornie ciężki rynek - w tej chwi-li zdobycie stałego miejsca zatrudnienia jest bardzo trudne, media zmierzają jednak w stronę formy elektronicznej. Oczywiście dla każdego młodego studenta dziennikar-stwa marzeniem jest zatrudnić się w TVN-ie, „Gazecie Wyborczej” czy „Pol-sacie”, ale ja zawsze mówię, że dziennikar-stwo to jest sztuka samodzielnego myśle-nia. Jacek Kuroń powiedział kiedyś: „Nie palcie komitetów, zakładajcie własne”.

Ja też mam pewien „problem” z ludźmi młodymi, chociaż takich też przyjmowa-łem do zawodu i kształciłem. Nie wszystko, co piszę, jest przez nich odbierane - nieko-niecznie to rozumieją. Nie dlatego, że są głupi, tylko dlatego, że operują już innym językiem, bardziej skrótowym, który jest

językiem raczej Facebooka i Twittera. Ale i tego się uczę, jestem obecny w mediach społecznościowych. Chodź nie jest to łatwa nauka (jak pewne przekazy zawrzeć w 140 znakach lub we wpisie na Facebooku), ale mam nadzieję, że jeszcze posiadam pewne zdolności absorpcyjne wiedzy.

Co Pana motywuje do pracy - tak niebez-piecznej pracy, jaką jest zawód dzienni-karza śledczego?Ja to po prostu lubię. Mało tego, ja to ko-cham. Przez całe moje życie zawodowe „za biurkiem” „udało mi się” spędzić pół roku i to były najgorsze chwile w moim życiu za-wodowym. Dziennikarstwo jest zawodem „w ciągłym ruchu”. Lech Janerka śpiewał kiedyś: „Zmiana, każda zmiana podnieca mnie. O nich ciągle marzę i do nich lgnę”. Te słowa są w pewnym sensie moją dewizą. Mogę zajmować się bardzo dużą liczbą te-matów, a jednocześnie wciąż poznawać lu-dzi, których nie poznałbym, pracując gdzieś za biurkiem. Najgorszą rzeczą, jaką dziennikarz może robić, to siedzieć za biurkiem! Ale niestety takie jest w dużej mierze polskie dziennikarstwo... Telefonu używam tylko od czasu do czasu, żeby się z kimś umówić - ja po prostu muszę pa-trzeć mojemu rozmówcy w oczy. Jeżeli ktoś myśli, że przy pomocy komórki, laptopa i dyktafonu podłączonego do telefonu, bę-dzie w stanie robić dobre dziennikarstwo, to się myli. Będzie uprawiał zawód odtwór-czy, a dziennikarstwo jest zawodem twór-czym.

Współpraca Olga Gazda

Słabo odpowiadam wizerunkowi „mohera”, będąc z jednej strony protestantem, z drugiej strony człowiekiem dość gruntownie wykształconym

Niesamowite koncerty

Yami - jeden z najbardziej oryginalnych muzyków na świecie zagra już w tym tygo-dniu w Puławach i Świdniku.

Artysta wystąpi w unikalnej konfiguracji muzycznej z perkusistą Marito Marquesem i akordeonistą Joao Frade, którzy należą do najlepszych muzyków portugalskich.

Angolczyk Yami – kompozytor i wyko-nawca współpracujący z Anną Marią Jo-pek, akompaniator największej żyjącej le-gendy muzyki portugalskiej - Carlosa do Carmo, wykonawca muzyki od afro beatu po fado wystąpi już 13 grudnia w Puławach (Klub SMOK, godzina 19.00) oraz 15 grud-nia w Świdniku (Galeria VENUS, godzina 19.00).

Tych koncertów nie wolno przegapić!!!Agnieszka Grzegorczyk

PO STUDENCKU GMYZ PO “AFERZE TROTYLOWEJ”/KONCERTY

SPOTKANIA

WIELKI BRAT TUŻ, TUŻPIERWSZYM W TYM ROKU GO-ŚCIEM „SALONU POLITYKI” BYŁ EDWIN BENDYK, DZIENNIKARZ „POLITYKI”, A TAKŻE AUTOR GŁO-ŚNEJ KSIĄŻKI PT. „BUNT SIECI”, OPOWIADAJĄCEJ O PROTESTACH PRZECIWKO ACTA.

Spotkanie poświęcone było m.in. problemowi braku aktywności oby-watelskiej społeczeństwa, a także ospałości władzy w podejmowaniu ważnych decyzji. Profesor Iwona Hofman określiła publikację jako ,,międzypokoleniowe”, gdyż prawie każdemu pokoleniu towarzyszy jakiś rodzaj buntu.

Bendyk nie krył, że chciałby, aby masowe wystąpienia przeciwko ACTA przerodziły się w obywatelski projekt - żeby nie pozostał to jedno-razowy zryw. Nie jest jednak pewien, czy znajdzie się tylu chętnych i od-ważnych ludzi, aby ów projekt rozpo-cząć.

Dziennikarz wskazał na potrzebę modernizacji edukacji w Polsce. Sys-temu, który zamiast kształcić ludzi kreatywnych i gotowych do działania, ,,produkuje” jednostki potrafiące tyl-ko wykonywać polecenia, niezdolne do samodzielnego myślenia.

Według autora, zbliżamy się do krytycznego momentu, kiedy „nasta-nie” demokratyczne przyzwolenie na kontrolowanie Internetu. Technicz-nie jest już wszystko przygotowane - istnieją programy komputerowe, któ-re pozwalają na sprawdzanie rozmaitych informacji o użytkowni-kach cyberprzestrzeni. Bendyka przeraża ich totalny zasięg.

Prowadzący spotkanie dr Jakub Nowak, cytując fragment książki, za-dał dziennikarzowi interesujące pyta-nie: „Kim są buntownicy z polskich ulic?”. Bendyk przyznał, że nie zna do końca odpowiedzi. Stwierdził jednak, że współczesne protesty są raczej buntami konsumentów, niż obywate-li.

Na koniec autor zwrócił się bezpo-średnio do studentów: „Czy jesteśmy w stanie być społeczeństwem związa-nym relacjami, a nie transakcjami? Czy jesteśmy w stanie odtworzyć tego typu wspólnotę?”. Oceńcie sami!

Aleksandra Pieńkosz

STUDENCKIE KOŁO DZIENNIKARSKIE WYDZIA-ŁU POLITOLOGII UMCS ORAZ STOWARZYSZENIE DZIENNIKARZY POLSKICH (ODDZIAŁ LUBELSKI) ZORGANIZOWAŁO SPOTKANIE Z RED. KRZYSZTO-FEM SKOWROŃSKIM, KTÓRE ODBYŁO SIĘ 26 PAŹ-DZIERNIKA W SALI RADY WYDZIAŁU POLITOLOGII UMCS. TEMATEM PRZEWODNIM BYŁ ETOS DZIEN-NIKARZA.

Skowroński, jak sam mówi, radiowcem został przez przypadek. Prowadził swo-je programy w Radiu Zet, Trójce, Polsacie, TVP1. W 2009 roku stworzył Radio Wnet, a od 2011 roku jest prezesem Stowarzysze-nia Dziennikarzy Polskich.

Gość rozpoczął spotkanie od... zadania pytania zebranym: „Czym jest etos dzienni-karza?”. Studenci zaczęli na nie odpowiadać i tym sposobem, wspólnie wskazano cechy, jakie powinien mieć dziennikarz. Redaktor podkreślał, że bardzo ważne są niezależność i otwartość.

Następnie redaktor poprosił studentów o wykonanie zadania - mieli postawić jak największą liczbę pytań krzesłu! Zdaniem radiowca „im więcej człowiek potrafi posta-wić pytań, tym jest bardziej dociekliwy i sta-je się mistrzem w swoim fachu”.

Prezes SDP poruszył kwestię słabej kon-dycji dziennikarstwa w Polsce. Stwierdził, że wynika ona m. in. z sytemu pracy dzienni-karzy: „Muszą jak najszybciej dostarczyć jak najwięcej informacji i z tego są rozliczani. Inne rzeczy stawia się z boku. (…) Wszystko jest do góry nogami. Świat jest do góry no-gami. Trzeba nauczyć się chodzić na rękach”.

Na spotkaniu nie mogło zabraknąć pyta-nia ze strony studentów o niedawno popro-wadzoną przez Skowrońskiego debatę eko-nomiczną, której pomysłodawcą był Jarosław Kaczyński. Redaktor został popro-szony o odniesienie się do zarzutów o utratę niezależności dziennikarskiej. „Dowodzę każdego dnia, że jestem niezależnym dzien-nikarzem, bo tworzę spółdzielcze media, które chcą być niezależne. Nie jestem z PiS-u, jestem po prostu Krzysztofem Skowrońskim” - odpowiedział.

Justyna Gajda

ŚWIAT DO GÓRY NOGAMI ›

DNIA 6 LISTOPADA NA NASZYM WYDZIALE ODBYŁA SIĘ II DEBATA MŁODYCH, ORGANI-ZOWANA PRZEZ POLITOLOGICZNE KOŁO NA-UKOWE. PATRONAT HONOROWY NAD DE-BATĄ OBJĘLI MARSZAŁEK WOJEWÓDZTWA LUBELSKIEGO KRZYSZTOF HETMAN, ORAZ POSEŁ DO PARLAMENTU EUROPEJSKIEGO PROF. LENA KOLARSKA-BOBIŃSKA. WŚRÓD MŁODYCH POLITYKÓW Z NASZEGO REGIO-NU BYLI REPREZENTANCI STOWARZYSZE-NIA KOLIBER, KLUBU MŁODYCH SOLIDARNEJ POLSKI, FORUM MŁODYCH LUDOWCÓW, STOWARZYSZENIA MŁODZI DEMOKRACI, RU-CHU MŁODYCH ORAZ FEDERACJI MŁODYCH SOCJALDEMOKRATÓW.

Zaproszeni goście odpowiadali na pyta-nia z trzech dziedzin - polityki gospodar-czej, społecznej oraz zagranicznej. Przedsta-wili zgromadzonej publiczności swoje pomysły na wyjście z kryzysu gospodarcze-go, ustosunkowali się do tzw. umów „śmie-ciowych” oraz planów wydłużenia urlopu macierzyńskiego i jego wpływu na rynek pracy. Argumentowali swoje stanowiska w sprawie refundacji zabiegów „in vitro”, problemów dotyczących szkół wyższych, a także prognozowali, czy wybory w Sta-nach Zjednoczonych mogą wpłynąć na rela-cje amerykańsko-polskie.

Niemal wszystkie partyjne młodzieżówki biorące udział w debacie, za podstawową za-sadę przyjęły polityczny pragmatyzm. Nie-zależnie bowiem od reprezentowanych war-tości, najważniejsza była dla nich możliwość ich realizacji. Do osiągania celów niezbędna jest zaś umiejętność politycznej kalkulacji i otwartość na sojusz z innymi ugrupowa-niami.

Paweł Dębski

MŁODZI DEBATUJĄ!

facebook.com/polformance 9

Pójść o krok dalej, niż się wydaje, że można!

PO STUDENCKU ROZMOWA NUMERU > S. CZERNIECKI

ZE STEFANEM CZERNIECKIM, PODRÓŻNIKIEM, DZIENNIKA-RZEM, AUTOREM KSIĄŻKI „DALEJ OD BUENOS” ROZMAWIA EUNIKA CHOJECKA

Są jeszcze na naszej planecie miej-sca, do których póki co nie dotarła parada białych niewolników nio-sących w pozłacanej lektyce bożka

o imieniu Pieniądz. Jednym z nich jest po-łudniowa prowincja Wenezueli: Amazo-nas, obszar w pobliżu granic z Brazylią oraz Kolumbią - tak o swoim projekcie wyprawy „Śladem szeptu amazońskiego potoku” opowiadał dwa lata temu Stefan Czerniecki. Na jury pierwszej edycji Me-moriału im. Piotra Morawskiego młody podróżnik zrobił największe wrażenie. I wygrał.

Dzięki memoriałowi została sfinanso-wana jego podróż w dziewicze zakątki Puszczy Amazońskiej.

Pod koniec października na zaproszenie modzieżowego portalu twojruch.net, Ste-fan Czerniecki zawitał ze swoim niesamo-witym podróżniczym „show” również do Lublina i Zamościa! Jako Studenckie Koło Dziennikarskie gościliśmy go tak-że na Wydziale Politologii UMCS.

Zostałeś zwycięzcą Memoriału im. Piotra Morawskiego (którego celem jest wspie-ranie najbardziej interesujących projek-tów podróżniczych - przyp. red.). Nagro-

dą było zasponsorowanie przez Alpinus wyprawy do Wenezueli. Zgłoszono oko-ło 130 projektów. Co skłoniło Cię, by zło-żyć swoją aplikację? Wierzyłeś, że wy-grasz?A wiesz, że wierzyłem? Kiedy zgłosiłem ten projekt, pomyślałem: „Jak przekonam kapitułę, aby dali młodemu, nieopierzone-mu podróżnikowi przez małe „p” tyle pie-niędzy na taki wyjazd?!” Pamiętam, że chciałem wybrać sobie rejon, w którym czuję się dobrze, czyli Amerykę Południo-wą. A że byłem w większej części tego kon-tynentu, to zdecydowałem: albo Kolum-bia, albo Wenezuela, bo tam mnie jeszcze nie było. Szukałem białych plam na ma-pach tych krajów. Było ich mało. Dosze-dłem do wniosku, że jedynym miejscem, gdzie nie dotarł jeszcze biały człowiek, jest Amazonia w Wenezueli. Poprosiłem o opinię kilku podróżników, których znam, a oni powiedzieli: „Słuchaj Stefan, nie wygłupiaj się, to nie ma sensu. To jest najgorszy rejon, jaki możesz sobie wymy-ślić, nikt ci na to nie da pieniędzy. To jest niemożliwe, niewykonalne. Ja nie wpłyną-łem, więc ty też nie wpłyniesz.” To był ar-gument, który mnie przekonał, że wy-

gram. I faktycznie, wymyśliłem taki projekt, który był „niewykonalny”, bo samo wpłynięcie do tego rejonu było bar-dzo trudne. Ale mnie się udało!

Na Twojej stronie internetowej znala-złam dotyczące Ciebie opisy pochodzące z różnych mediów. Między innymi zosta-łeś nazwany „pasjonatem z misją”. Jaką masz misję?Mam umowę z Panem Bogiem. Trudno mówić o „umowie” z Panem Bogiem, to właściwie jest taki jednostronny list zaufa-nia. Podczas jednej z moich wypraw do Peru przeżyłem sytuację, w której zagro-żone było moje życie. Wtedy powiedzia-łem sobie: „Panie Boże, jeśli mnie uratu-jesz, to ja od tej pory będę mówić o Tobie. To, co będę robić, będzie na Twoją chwa-łę”. Staram się mówić ludziom, że warto się modlić - jestem tego dobrym przykła-dem, ponieważ de facto parę razy „nama-calnie” spotkałem swojego Anioła Stróża. Kilka razy uratował mi życie. To nie jest misja lansowania samego siebie (choć tak to może wyglądać - że się lansuję w me-diach). Ale wydaje mi się, że w każdym z tych programów staram się przemycić pewne treści duchowe. Podróżowanie dla samego podróżowania jest fajne, ale do

niczego nie prowadzi. Wybrałem tę dro-gę, aby poznać siebie, swoją misję

i Pana Boga. Polecam to wszystkim, którzy podróżują po świecie, bo to jest w podró-żowaniu najfajniejsze.

Do czego chciałbyś zainspirować ludzi?Do tego, żeby mieli odwagę. Pamiętam, że na moich pokazach wielu ludzi pytało mnie: „Stefan, ale jak zacząć? Jak ty zaczą-łeś?”. Wtedy odpowiadam: „Nie miałem żadnych „pleców”, jeśli chodzi o wsparcie mediów lub wsparcie sponsorskie, poje-chałem za własne pieniądze, które zbiera-łem przez pięć lat studiów. Nie znałem ję-zyka, ani nie miałem doświadczenia.” Wszyscy mówią: „Pojechałbym tak jak ty, ale muszę mieć przecież pieniądze, jakieś zaplecze.” Ja jestem zdania, że jeśli człowiek ma marzenia, które są dobre, to one nie są tylko wymysłem. To jest rzecz z góry. Cho-dzi o to, abyś miał odwagę za tym pójść. Do tego właśnie namawiam: aby pójść za gło-sem swojego serca. Trzeba pójść krok dalej, niż się wydaje, że można.

Na jakiej podstawie sądzisz, że każdy z ludzi ma jakąś misję lub powołanie?Na podstawie mojej wiary. Mam głębokie przekonanie, że każdy człowiek jest do cze-

goś powołany. Nie ma dry-fowania - nie żyjesz dla

życia, dla konsumpcjo-nizmu - po to, aby pić herbatę i jeść słody-cze. Bo to się kiedyś skończy. Masz pew-ną misję na ziemi.

Na spotkaniu mówiłeś, że przez całe stu-dia zbierałeś pieniądze. Od początku stu-diów wiedziałeś, że gdzieś wyjedziesz?Przez pierwsze lata zbierałem, bo prawo jazdy trzeba było zrobić, utrzymać się. Do-piero kiedy byłem na trzecim roku, zdecy-dowałem, że będę chciał wykorzystać je na coś takiego jak podróże. Pomyślałem, że warto trochę więcej zaoszczędzić, bo moja misja już klarowała mi się w głowie i dosze-dłem do wniosku, że to chyba będzie to. Wiedziałem, że na początku chcę pojechać do Argentyny albo do Boliwii.

Na ile podróżowanie było Twoim wybo-rem, Twoim marzeniem, a na ile „bakcy-lem”, który zaszczepił Ci tata alpinista?To był główny powód, bo trzeba mieć men-tora w życiu. Tata jest moim mentorem pod tym względem. Nauczył mnie życia w podróży: jak pakować plecak, jak „zro-bić” wodę w lesie, jak rozbić namiot na lo-dowcu, jak się wspinać. Kiedy byłem mały, pokazał mi album ze zdjęciami z różnych gór świata i wtedy zobaczyłem Cerro Torre, górę na południu Patagonii. Pomyślałem: „Bajka!”. (Jeśli dasz dziecku kredkę i po-wiesz mu: „Narysuj mi góry”, to ono bierze kredkę i rysuje takie „zęby”. Tak właśnie wygląda Cerro Torre.) Powiedziałem sobie, że kiedy będę dorosły, to tam pojadę. O tym rejonie mówi się „koniec świata”, bo leży daleko od wszystkiego, ale jest piękny, surowy.

Tata nigdy nie był w Patagonii, więc moja podróż była jakby w jego imieniu. Kiedy po powrocie pokazałem mu zdjęcia, a on po-wiedział: „Jak tam jest pięknie! Fajnie, że tam pojechałeś!”, czułem satysfakcję. W pewien sposób tata był tam ze mną. Można powiedzieć, że spłaciłem „dług

wdzięczności” wobec niego.

Kiedyś czytałam w „Gazecie Polskiej Co-dziennie” artykuł pt. Romantyczna więź na linie...Tak, to jest artykuł o moim tacie! Wspinał się w latach 80., nawet trochę wcześniej, kiedy jeszcze mnie nie było na świecie. Gdy oglądałem jego pożółkłe slajdy, zoba-czyłem inną kulturę wspinaczki, niż jest teraz. Dzisiaj są to bardziej wyścigi. Kto zrobi większą trasę? 5+, może 6+, a może siódemkę (skale trudności dróg wspinacz-kowych - przyp. red.)? Dla sportu. A ja pa-trzyłem na ludzi idących w starych sztruk-sach, czerwonych kaskach, puchówkach, z których słynęli polscy alpiniści i... to było takie prawdziwe. Pamiętam opowieści taty o tym, że kiedy wchodzili, to się nie liczyło, kto będzie pierwszy na szczycie. To było braterstwo więzi na linie. To był sposób na życie. Teraz może to brzmi pompatycznie, ale ja w to wierzę. Trochę tęsknię do tego. Był okres, że się wspinałem, ale nie poczu-łem tego, co on poczuł. Kiedy byłem na wspinaczkach w Tatrach, źle się czułem wśród ludzi, którzy siedzieli w „Betlejem-ce” (Centralny Ośrodek Szkolenia Polskie-go Związku Alpinizmu na Hali Gąsienico-wej - przyp. red.) albo w innych obozach. Tam była rywalizacja. Siedzieli przy her-batce w tych swoich czapkach i się chwalili, jak to dzisiaj było. Pomyślałem sobie: „O to tu chodzi?”. Mój tata opowiadał, że kiedyś siedzieli w schronisku, było ich pięciu, sze-ściu dwudziestokilkuletnich mężczyzn i przekomarzali się: „A ja to bym za tę ścia-nę dał sobie obciąć palec!”, „A ja bym dał całą rękę odciąć” itd. A gdzieś w kącie izby siedział przy herbatce jakiś starszy facet. Spytali go: „A pan? Co pan dałby za tę ścia-nę?”. „Nic bym nie dał” - odpowiedział - „To nie jest warte życia. Góry nie są celem samym w sobie. To jest środek do celu. Nie ma po co obcinać sobie palców. To ma być przyjemność, pasja, a nie robienie czegoś dla szpanu.” Ten człowiek to był An-drzej Heinrich, wybitny polski hi-malaista, już nieżyjący. Miał na

koncie najlepsze trasy w Al-pach i Himalajach! To

mi utkwiło w pa-

FOT. SXC.HUW tle Cerro Torre, góra na południu Patagonii

›mięci i z tej opowieści postanowiłem stworzyć główny wątek artykułu w „GPC”.

Kiedy czytałam ten artykuł i jeszcze Cię nie znałam, wydawało mi się, że napisał go jakiś starszy człowiek. Nie uważasz, że jesteś człowiekiem „z in-nej epoki”?Jestem. Mam świadomość, że jestem człowiekiem, który powinien urodzić się najlepiej w romantyzmie, bo przeja-wiam tendencje do upiększania świata i działania dla idei, co dzisiaj może się wydawać zupełnie niepotrzebne. Jest mi z tym dobrze. Lubię być inny niż wszyscy. Może się wydawać, że jestem strasznie pyszny, ale nie o to chodzi. Grunt to być sobą. I to jestem właśnie ja.

Po spotkaniu na Wydziale Polito-logii UMCS studenci pytali

mnie, co z językiem. Jaki był poziom twojego

hiszpańskiego przed wyjazdem do

Ameryki Połu-dniowej?

Pierwszy raz kiedy tam pojechałem, poszedłem na żywioł. Znałem tylko włoski, który jest z tej samej rodziny, co hiszpański. Ale to jest mniej więcej tak, jakby gadać po polsku z Czechem. Kie-dy mówiłem do ludzi w Buenos Aires po włosku, to oni mnie rozumieli, ale kiedy oni odpowiadali po hiszpańsku - ja nic nie rozumiałem. Przez trzy mie-siące pobytu w Argentynie, Chile i Boli-wii zacząłem łapać hiszpańskie słówka i je wplątywać do mojego włoskiego. Taki mix-post. I oni się ze mnie trochę śmiali, bo już nie mówiłem ani po hisz-pańsku, ani po włosku, mówiłem po

swojemu. Później pojechałem do Ekwadoru, do Wenezueli i hisz-

pański stał się moim językiem wiodącym. Włoskiego już

właściwie nie używam. Wciąż jednak twierdzę,

że mój hiszpański jest fatalny, że mówię

takim bełkotem „Kali być”, „Kali mieć”. I choć jest wystarczający, aby się poro-zumieć z ludźmi, cały czas się go uczę. A ludziom, którzy szukają argumentu, żeby nigdzie nie jechać („nie mam pie-niędzy”, „nie znam języka”), zawsze mówię: język nie jest taki ważny. Oczy-wiście łatwiej jest, jeśli znamy angielski, ale jeśli nawet człowiek będzie machał rękami przed panem w okienku, że chce jechać na południe, pokaże mapę, to kasjer będzie zachwycony, że przybysz próbuje, że się stara i nawet się przed nim trochę upokorzył, bo nie zna języ-ka i tak się wygłupia. Ale to jest piękne. Wtedy człowieka bardziej cenią i ko-chają. Uczmy się języków, jak najbar-dziej, ale jeśli jeszcze żadnego nie zna-my, nie mówmy, że to koniec, że nie jedziemy.

Kiedy zdecydowałeś, że podróżowa-nie będzie twoim sposobem na życie

i źródłem utrzymania?

Tak się śpi w dżungli. W hamaku z bardzo drobną moskitierą [na zdjęciu Czerniecki w Wenezueli]

FOT.

SX

C.H

U

FOT.

KU

BA

FE

DO

RO

WIC

Z

To się ciągle „dzieje”. Przez cały czas „sprawdzam się”, czy to jest sposób, dzięki któremu mogę się utrzymać i który może być moim sposobem na ży-cie. Chciałbym, żeby tak było, bo faktycznie wszyst-ko świadczy o tym, że w tym czuję się najlepiej, to jest moja pasja. Ale czy tak jest? Wydaje mi się, że to się będzie okazywało jeszcze przez kilka lat. Czy to rzeczywiście jest to, co mi się podoba, co podoba się Panu Bogu. Pracowałem w różnych miejscach, ale to nie było TO. Została mi pasja podróżnicza, pisa-nie książek, artykułów, robienie „show” podróżni-czych. Rodziny bym z tego nie utrzymał w tej chwi-li, więc cały czas muszę rozszerzać profil działalności. Bardzo bym chciał, aby to był sposób na życie, bo wydaje mi się, że to jest dobre. A moim zdaniem, jeśli człowiek robi coś dobrego, to Bóg mu błogosła-wi, a jeżeli nie, to nie. Więc jeśli się nie uda, to zna-czy, że to nie było TO.

Współpraca Weronika Machała

z czerniecki.net:STEFAN CZERNIECKI - podróżnik, dzienni-karz, autor książki „Dalej od Buenos”, członek Alpinus Expedition Team. Eksplo-rator dziewiczych rejonów świata - przede wszystkim ukochanej przez niego Ameryki Południowej. Teksty jego autorstwa publi-kują m.in.: „Rzeczpospolita”, „Nowe Pań-stwo”, „Gazeta Polska Codziennie”, „Polo-nia Christiana”, „npm”, „National Geographic-Traveler”, „Podróże”, „Poznaj Świat”.

Zarażony przez ojca-alpinistę miłością do gór od dzieciństwa marzył, aby podejść pod ścianę przepięknej Cerro Torre. Pierw-sza okazja nadarzyła się, gdy obronił pracę magisterską w Katedrze Kartografii Wy-działu Geografii Uniwersytetu Warszaw-skiego. Gdy zakosztował smaku niezależ-nej eksploracji, nie było już odwrotu. Przewędrował Argentynę, Chile, Boliwię, południową Brazylię, Peru i Ekwador, We-nezuelę, Kambodżę, Laos, Wietnam, Taj-landię, Indie, Nepal...

Reportaż od podszewkiJEST ZNANA W CAŁEJ POLSCE, BUDZI ZAINTERESOWANIE WIELU STU-DENTÓW, A PRZEDE WSZYSTKIM UCZY, JAK ODKRYĆ SWOJE PASJE. W SIENNICY RÓŻANEJ ODBYŁA SIĘ CZWARTA EDYCJA WAKACYJNEJ AKADEMII REPORTAŻU IM. RYSZARDA KAPUŚCIŃSKIEGO (1-15 LIPCA 2012).

ALEKSANDRA PUCUŁEK

To dopiero czwarta edycja, a już odniosła taki sukces. Kilka lat wcze-śniej dzwoniłem do wykładowców z uniwersytetów, reportażystów, tłu-maczyłem, czym jest akademia i py-tałem, czy poprowadziliby zajęcia. Dziś już nie muszę tego wyjaśniać, moi rozmówcy wiedzą o Akademii i chętnie biorą w niej udział – wyja-śnia główny pomysłodawca i organi-zator WARRK-u, redaktor Franci-szek Piątkowski.

Tegorocznej edycji przyświecało hasło „Autor i jego dzieło”. Wykła-dowcami Akademii były osoby, które wydały ważne reportażowe książki. Zajęcia poprowadzili m.in.: Miro-sław Ikonowicz („Hombre Kapu-ściński”), Marek Miller („Pisanie. Z Ryszardem Kapuścińskim rozma-wia Marek Miller”), Małgorzata Szej-nert („Dom żółwia. Zanzibar”), a także reportażyści „Dużego For-matu”, np.Witold Szabłowski („Za-bójca z miasta moreli. Reportaże z Turcji”).

– Było tak, jak na obrazie Rem-brandta „Lekcja anatomii doktora Tulpa”: kładliśmy reportaż na stole, cięliśmy i patrzyliśmy, co jest w środ-ku – opowiada redaktor Piątkowski.

W Akademii wzięło udział prawie czterdziestu studentów i licealistów z całej Polski. – Pojechałam do Sien-nicy, bo chcę  w przyszłości pisać. Żeby moje marzenie się spełniło, muszę się rozwijać, szkolić. I tam miałam ku temu okazję. To nie były tylko ćwiczenia i wykłady, ale coś więcej – wyjaśnia Diana Kubów, stu-dentka dziennikarstwa i komunika-cji społecznej na UMCS-ie.

W tym roku zajęcia podzielone były na specjalności: reportaż praso-wy, radiowy i telewizyjny. Młodzież mogła również uczestniczyć w warsztatach z dziennikarstwa in-ternetowego i z fotografii. – Zafascy-nował mnie pan Bolesław Lutosław-ski, słynny fotograf, który prowadził z nami zajęcia z alchemii portretu.

Dzięki niemu odkryłam swoją pasję i teraz mam odwagę, żeby ją rozwi-jać. Pan Lutosławski zdradził nam, że gdy się kogoś fotografuje, to kradnie mu się cząstkę duszy – relacjonuje Beata Marzec, studentka psychologii UMCS.

– Mnie najbardziej podobały się zajęcia z dziennikarstwa interneto-wego. Mogliśmy poczuć na własnej skórze, jak wygląda praca w prawdzi-wej redakcji, w której panuje po-śpiech i zamieszanie. Również zaję-cia z panem redaktorem Zdanowiczem z reportażu telewizyj-nego pomogły mi uświadomić sobie, na czym polega praca prawdziwego dziennikarza – wspomina Katarzyna Niedziela, studentka historii oraz dziennikarstwa i komunikacji spo-łecznej. – Przez te dwa tygodnie na-uczyłam się więcej niż przez rok stu-diowania – dodaje.

Warsztaty odbywały się w małej, malowniczej wiosce niedaleko Kra-snegostawu. Jest to ziemia „ojca lite-ratury polskiej”, Mikołaja Reja, a za sprawą WARRK-u miejscowość ta związana jest teraz także z osobą Ry-szarda Kapuścińskiego. Jak przyzna-ją uczestnicy warsztatów, jest to miejsce niezwykłe - mieszkańcy po-dobno posiadają pozytywną energię. Miejsce zdaje się idealne dla twór-ców. – Cisza i spokój Siennicy na-strajają do przemyśleń na tematy, nad którymi na co dzień nawet się nie zastanawiamy. Tutaj nic nas nie goni, wręcz przeciwnie, zachęca do zatrzymania się, refleksji – tłumaczy Beata Marzec – To takie nasze ,,rela-nium” – śmieje się.

Dwóch tygodni spędzonych w Siennicy nie można jednak na-zwać wyjazdem na wakacje. Franci-szek Piątkowski używa określenia „przyjemne kamieniołomy”. Studen-ci często do późnych godzin przygo-towywali materiały, pisali reportaże i uczestniczyli w warsztatach. Jak przyznają, opłacało się. – Wykładow-

13

PO STUDENCKU AKADEMIA REPORTAŻU/T. PATORA

› cy dzielili się z nami swoimi doświadczenia-mi. Mówili, jak zacząć reportaż, jak ważny jest szczegół, jak rozmawiać z ludźmi. Po-dobno wystarczy dużo uśmiechu, plecak

z kanapkami i kciuk wysunięty do góry, aby powstał dobry tekst. Od pytania: „Czy pan/pani pali?” można zacząć ciekawą znajo-mość – opowiada Diana. – Każdy człowiek nosi w sobie historię, którą warto opisać,

trzeba tylko umieć ją odkryć. Zdałam sobie z tego sprawę po zajęciach z reportażu pra-sowego z Markiem Millerem – tłumaczy Be-ata. – Przede wszystkim poznaliśmy dzien-

nikarzy, ich sposób bycia, środowisko, metody pracy. To jest bezcenne – opowiada uczestniczka Akademii, Ewelina Skrzyńska, student-ka dziennikarstwa i komuni-kacji społecznej.

Zdaniem Piątkowskiego fenomen WARRK-u tkwi przede wszystkim w lu-dziach. Wykładowcy byli za-chwyceni młodzieżą, mło-dzież zachwyciła się wykładowcami.

– Reportażyści dzielili się z nami nie tylko swoją wie-dzą. Po zajęciach siadali ra-zem z nami przy grillu czy

piwie. Rozmawialiśmy do rana o wszyst kim: o studiach, dziennikarstwie, ale też o mu-zyce, teatrze i o rzeczach ba-nalnych – mówi Diana. – Nie

wspominając już o Franku, który traktował nas jak swoje dzieci. Dla każdego znalazł czas, pochwalił, poradził, co poprawić w tekstach – wspomina Beata. – Jednym da-wał życiowe rady, innych leczył ziołami. Do

jego pokoju ustawiały się kolejki. Też czeka-łam tam zdenerwowana na ocenę mojego tekstu, potem po temat reportażu – dodaje Diana.

Podczas dwutygodniowych warsztatów każdy miał za zadanie znaleźć dowolny te-mat i stworzyć reportaż. Teksty napisane przez uczestników publikowane są w książ-ce pod tytułem „ARRKA”. W tym roku mło-dzież dostała też indeksy. Wręczyła je Alicja Kapuścińska, honorowy rektor Akademii. Za rok planowana jest kolejna edycja Aka-demii - będzie to piąta, jubileuszowa odsło-na. W związku z tym organizatorzy szykują niespodzianki.

– Już zaprosiliśmy wielu wybitnych repor-tażystów. Będzie więcej warsztatów, więcej pracy, ale też więcej satysfakcji. Pisanie re-portażu jest sztuką i my chcemy tej sztuki nauczyć młodych, zdolnych ludzi – wyja-śnia Franciszek Piątkowski.

– Jechałam do Siennicy z drżącym ser-cem, bo nie wiedziałam, czy sobie poradzę. Wracałam z plecakiem książek, z głową peł-ną pomysłów, rad i wskazówek. Nigdy nie zapomnę tamtej atmosfery, ludzi, z którymi mogłam naprawdę o czymś porozmawiać, a także wykładowców, którzy chcieli nam dać jak najwięcej. Mam nadzieję, że nowe przyjaźnie nie pozwolą mi tak łatwo zapo-mnieć o Siennicy i oczywiście, że za rok też tam będę – podsumowuje Diana.

Red. Piotr Zdanowicz poprowadził zajęcia z re-portażu telewizyjnego

STUDENCKIE KOŁO DZIEN-NIKARSKIE WYDZIAŁU POLITOLOGII UMCS „ŚCIĄGNĘŁO” DO LU-BLINA TOMASZ PATO-RĘ, DZIENNIKARZA ŚLEDCZEGO, WSPÓŁ-AUTORA REPORTAŻU UJAWNIAJĄCEGO NE-KROAFERĘ W ŁÓDZ-KIM POGOTOWIU (PT. „ŁOWCY SKÓR”), ZA KTÓRY WSPÓLNIE Z MARCINEM STELMA-SIAKIEM OTRZYMAŁ NAGRODĘ GRAND PRESS W 2002 ROKU.

REPORTAŻYSTA MA NA KONCIE TAK-ŻE WIELE INNYCH SUKCESÓW, M.IN. OTRZYMAŁ NAGRODĘ ZA REPORTAŻ TELEWIZYJNY NA PRZEGLĄDZIE FORM DOKUMENTALNYCH „BAZAR”, A W 2010

ROKU STUDENCI DZIENNIKARSTWA Z CAŁEJ POLSKI WYBRALI GO „DETO-

NATOREM ROKU” W PLEBISCYCIE „MEDIATORY”.

W NASTĘPNYM NUMERZE „POLFORMANCE” - WY-WIAD Z TOMASZEM PATO-RĄ!

SPOTKAJMY SIĘ W SIECI. PISZCIE DO NAS, KOMEN-TUJCIE, BĄDŹCIE

NA BIEŻĄCO! ZACHĘCAMY DO POLUBIENIA NASZEGO FAN-PAGE’A NA FACEBOOKU:

FACEBOOK.COM/POLFORMANCE

UWAGA NA TOMASZA PATORĘ!

FOT.

ALE

KSAN

DR

A PU

CUŁE

K

FOT. EWELINA KWAŚNIEWSKA14 Polformance nr 2/2012

W swoich wystą-pieniach i publi-kacjach postu-

luje Pan konieczność zmiany mentalności Europejczyków. Co jest powodem tej „krucja-ty”?Mieszkam w Europie i czuję się jej obywatelem, co nie prze-szkadza mi być bardzo związa-nym z moim krajem. Jeśli cho-dzi o Unię - poza swobodami, jakie nam daje, widzę również pewne niepokojące zagrożenia społeczne, które „powoduje”.

Jakie to są zagrożenia i jaką ma Pan na nie receptę?Unia Europejska w obecnym kształcie i funkcjonowaniu dzieli kontynent - jego społe-czeństwo. Rodzą się w wyniku tego napięcia społeczne, rośnie brak zaufania do instytucji Unii. Uważam, że lekarstwem na tę sytuację jest głęboka współpraca ekonomiczna, go-spodarcza, a także naukowa pomiędzy krajami członkow-skimi przy wykorzystaniu hi-storycznych tradycji w stosun-kach międzynarodowych.

Ma Pan na myśli Polskę i Wę-gry?Tak, jak najbardziej. Nasze pań-stwa mają ze sobą wiele wspól-nego. Nasza przyjaźń ma wielo-letnią historię. Współpraca polsko-węgierska sięga prze-cież średniowiecza, o czym

warto pamiętać i mówić, a w szczególności wykorzysty-wać ten fakt w obecnych rela-cjach.

Jak Pan widzi w takim razie polsko-węgierską współpracę „na dzień dzisiejszy”?Ważnym jest, aby współpracę między naszymi krajami wzmacniać od podstaw. Nie mówię tu o dyplomacji, aczkol-wiek jest ona bardzo ważna, ale o współpracy naukowej – na to powinniśmy zwrócić większą uwagę niż na polityczne roz-grywki. Bądźmy przykładem dla innych krajów, twórzmy wspólne szkoły, uczelnie, ze-społy badawcze itd. W ten spo-sób można stworzyć mikroeko-nomię i przeciwstawić ją europejskiej biurokracji, która w zastraszającym tempie się rozrasta i „chwieje” zaufaniem publicznym Europejczyków.

To są wielkie słowa i szczytne cele, ale czy nie czuje się Pan osamotniony w swoich prze-konaniach?Wręcz przeciwnie. Moja wielo-letnia współpraca z Polską i Po-lakami napawa mnie optymi-zmem, pozwala mi też wierzyć, że nie jestem sam i że mój apel o współpracę, odbijać się bę-dzie coraz większym echem. Polacy są bardzo emocjonal-nym i otwartym narodem, cze-go doświadczam ilekroć odwie-

dzam Polskę. Jest to znakomitym fundamentem do-brej współpracy. Jedyną prze-szkodą jest brak podstawowych informacji, na bazie których taką współpracę moglibyśmy budować.

Czy potępia Pan w takim razie idee globalizmu i kapitalizmu, które są popularne w Euro-pie?Nie jestem przeciwnikiem tych dwóch idei. Natomiast twier-dzę, iż w obecnym kształcie wy-niszczą Europę oraz podzielą społeczeństwo tak głęboko, że zaufanie publiczne spadnie nie-

mal do zera. Jestem zdania, że mikroekonomiczne stosunki takich państw jak Polska i Wę-gry mają szansę stać się przy-kładem dla reszty krajów UE oraz mogą usprawnić jej obec-ny system i strukturę. Należy zawsze szukać wspólnego języ-ka, co za tym idzie wspólnych interesów, aby Europa była Eu-ropą kompromisu, a nie po-działów i waśni społecznych oraz narodowościowych.

Tłumaczenie: Marcin Szpak

Polska i Węgry mogą być przykładem Z PROF. LÁSZLÓ ZICHY, WĘGIER-SKIM PSYCHOLOGIEM POLITYCZ-NYM, ROZMAWIA MARCIN SZPAK

PRO

JEK

T E

UN

IKA

CH

OJE

CKA

facebook.com/polformance 15

REKLAMA

PO STUDENCKU PRZYJAŹŃ POLSKO-WĘGIERSKA

Kod polsko-macedońskiDR ZDRAVKO STAMATOSKI, WYKŁADOWCA UNIWERSYTETU OPOLSKIEGO I TŁUMACZ JĘZYKA MACEDOŃSKIEGO W ROZMOWIE Z KATARZYNĄ KRĘPSKĄ

Jak zaczęła się Pana przygoda w Polsce? Co wpłynęło na to, że postanowił Pan tutaj

przyjechać i zostać na stałe?Często na pytanie: „Jak Pan się dostał do Polski?” odpowia-dam: „Pociągiem”. (śmiech) Wtedy nie stać mnie było na samolot. To oczywiście żart!

Jak to było? O Boże, dawno temu… Byłem dobrze zapo-wiadającym się, ambitnym, młodym wykładowcą na Uniwersytecie Świętych Cyryla i Metodego w Skopje. Miałem problemy ideologiczno-poli-tyczne z ówczesnymi władza-mi, „mało przydatne” w karierze naukowej, w trakcie której, żeby się wybić, trzeba było korzystać z różnych koneksji, „pleców” itd. Postanowiłem pojechać do kraju, który kojarzył mi się historycznie z wielką, wieczną walką o niezależność i niepodległość. To była Polska. Po pierwszym roku wiedziałem, że ja tutaj zostanę! Wyjecha-łem do Polski w 1989 roku na dwa lata. Podczas tego pobytu wybuchła wojna (na Bałkanach - przyp. red.). Prof. Julian Kornhauser, słynny działacz „Solidarności”, polski poeta, prozaik, krytyk literac-ki, powiedział mi: „Po co Pan będzie wracał do Macedonii? Zostanie Pan jeszcze rok”. Namawiał mnie do tego również prof. Aleksander Naumow, slawista i mediewi-sta Uniwersytetu Jagiellońskie-go. Zostałem rok, dwa, trzy, cztery… Zacząłem wykładać na Uniwersytecie Jagielloń-skim, na Uniwersytecie

Śląskim w Katowicach. Potem zrobiłem sobie małą przerwę, wróciłem do Macedonii z nadzieją, że może coś się poprawiło… Ale z powrotem spakowałem walizkę i znalazłem się tym razem w Opolu. Od tamtej pory objechałem praktycznie całą Polskę. Współpracuję z różnymi uczelniami - od dzisiaj z Uniwersytetem Marii Curie-Skłodowskiej w Lubli-nie! I tak to trwa, widzi Pani, już od 23 lat.

Na jednym z portali interne-towych znalazłam jednak Pańską wypowiedź, że mimo wszystko, to Skopje jest dla Pana domem.Ach... Lepiej mnie o to nie pytać… Widzę, że wy, studenci UMCS-u, zauważyłem to też podczas spotkania (na Wydziale Politologii UMCS - przyp. red.), jesteście napraw-dę świetnie wyszkoleni, „myślicie

swoją głową”. Tego wymagam od swoich studen-tów. Dobrze Pani to ujęła, Skopje jest moim sercem, moją duszą, a ciało jest tutaj, w Polsce. Trudno nazwać mnie poznanianinem, krakowiani-nem, czy opolaninem… Jestem przywiązany do całego kraju, do całej Polski, kocham, uwielbiam Polaków. Dla mnie Polacy są narodem uczciwym, prawowitym, zdolnym, walecznym. Często się mówi, o antysemityzmie, nacjonali-zmie... Uwierzy mi Pani, że nikt przez te lata mnie nie

obraził - ani narodowościowo, ani wyznaniowo, ani obywatel-sko?! A miałem styczność z tysiącami Polaków. Tutaj żyję, tu mieszkam - w polsko--macedońskiej rodzinie. Ożeniłem w Polsce. No to jak? Dlaczego jesteśmy aż tak krytyczni wobec siebie?

Czy rzeczywiście my, Polacy, jako naród nieustannie walczący o niepodległość, o wolność, o godne miejsce na arenie międzynarodowej, jesteśmy swego rodzaju wzorem dla narodów bałkań-skich? Żeby Pani wiedziała, że tak. To nie są jakieś kurtuazyjne słowa, czy kalkulacja, że teraz udzielam wywiadu i muszę tak odpowiadać. Mówię to, jak to Polacy określają, „prosto z mostu”. Szczególnie dla nas, dla mniejszych narodów, zawsze byliście

wzorem. „Byliście”. Ja też mam obywatelstwo polskie przecież. (śmiech) Widzi Pani, funkcjo-nuję „dwukodowo”. Jeden kod mam polski, a drugi - mace-doński. Kiedy przekraczam granicę Bałkanów, nie ważne, czy to jest Serbia, Chorwacja, czy Macedonia - ubieram fartuch, udaję się do mojego warsztatu... Nie zapominam wtedy o Polsce, ale tak jakby odkładam na drugi plan. Wiem, że jest - że ta Polska czeka na mnie i mnie

potrzebuje. Ale Bałkany też mnie potrzebują. I staram się funkcjonować jako taki pomost. Tak, jak „most wyszehradzki”, o którym mówiłem na spotkaniu - który łączy chrześcijan i muzułma-nów, Wschód i Zachód, Północ i Południe. Ja tak właśnie funkcjonuję.

SPOTKANIE Z DR. ZDRAVKO STAMATOSKIM PT. „MIĘDZY PRAWOSŁAWIEM A ISLAMEM. KULTUROWE UWARUNKOWA-NIA SYSTEMÓW POLITYCZ-NYCH PAŃSTW BAŁKAŃSKICH” ZORGANIZOWAŁ ZAKŁAD TEORII POLITYKI I METODOLOGII POLITO-LOGII WRAZ Z KOŁEM NAUKO-WYM STUDENTÓW STUDIÓW WSCHODNIOEUROPEJSKICH. WYDZIAŁ POLITOLOGII UMCS, 25.10.2012 R.

W tle Jezioro Ochrydzkie - najstarsze w Europie,

Macedonia

FOT.

WIK

IME

DIA

CO

MM

ON

S/M

ATR

IX

PO STUDENCKU BAŁKAŃSKIE KLIMATY

16 Polformance nr 2/2012

e-K<30 <3zero prasa A4P 1 12-05-11 17:06

FOT.

WIK

IME

DIA

CO

MM

ON

S/JE

RZ

Y P

IOR

KO

WSK

I (1

95

7) M

IAST

O N

IEU

JAR

ZM

ION

E, W

AR

SZA

WA

: ISK

RY N

O IS

BN

Kampania wrześniowa jest jednym z naszych najwznioślejszych mitów i największych kompleksów. Z jednej

strony stanowi koniec pięknych (chociaż dla niektórych mrocznych) lat 30., czy ca-łego międzywojnia, epoki Piłsudskiego, Dmowskiego i Daszyńskiego. Dumnej pol-skiej armii i z sentymentem wspominanej szybkiej kolei. Wrzesień był swego rodzaju próbą osiągnięć dwudziestolecia. Czym okazał się w obliczu niemieckiej i sowiec-kiej agresji dorobek II Rzeczypospolitej? I czym była ona sama? Wielką Polską mo-carstwową? Kolosem na glinianych no-gach? Młodym państwem na dorobku? A może efemerydą, wydmuszką skazaną na zagładę? Snem, który rozwiał się, gdy tylko powiał wiatr historii?

Każdy koniec jest jednak również po-czątkiem. Wrzesień 1939 roku był przecież preludium do II wojny światowej, która ra-dykalnie zmieniła oblicze Polski. Był po-czątkiem końca II RP - zagłady jej elit. Żoł-nierze i intelektualiści, którzy przetrwali wrzesień, kończyli w łapankach, obozach, w Katyniu. Ci, którzy przeszli przez wojen-ne sito, zostali złożeni w ofierze nowemu światu, który rodził się pod okiem Wielkie-go Brata. Wraz z nimi konał etos przedwo-jennego inteligenta, sanacyjnego oficera, żołnierza i obywatela.

Wrzesień był też smutną zapowiedzią przemodelowania narodowego i etniczne-go charakteru Polski. Żydzi, którzy (nieza-leżnie od przyczyn) witali czerwonych i brunatnych okupantów kwiatami, mieli wkrótce zniknąć z polskich miast i miaste-czek. Po nich wymazani zostali Ukraińcy, wysiedleni w wyniku akcji „Wisła”, próbu-jący uprzednio pozbyć się Polaków przy pomocy czystek etnicznych. Idealizowana dziś, w epoce (zmierzchu?) multikulturo-wości, Rzeczpospolita Wielu Narodów od-chodziła w niepamięć.

Czy dało się tego wszystkiego uniknąć? Przecież tak niewiele brakowało… Wystar-czyło, żeby kilka francuskich dywizji ze-chciało się przesunąć. Albo żebyśmy wy-trzymali kilka dni dłużej. Jeszcze trochę, a ryzykowne zagranie Hitlera zakończyło-

by się klęską, gdy… Niemcom zabrakłoby amunicji. Z całą pewnością moglibyśmy przejść do skutecznej kontrofensywy, gdy-by nie agresja sowiecka 17 września.

A może przyczyn klęski trzeba doszuki-wać się w okresie wcześniejszym? Polski wywiad stosunkowo szybko zorientował się, że w starciu militarnym z III Rzeszą je-steśmy bez szans. Jak świadczy to o naszej armii? Historycy nie są zgodni w ocenach wojska II RP. Wciąż analizowane są nowe wątki, odkrywane nowe źródła. Dużo wie-my o akcji przygotowywania społeczeń-stwa do wojny przez sanacyjną propagandę i liczne organizacje społeczne, ale stan woj-ska polskiego nieustannie rodzi pytania. Akademicki dyskurs wciąż się toczy, a my dalej skazani jesteśmy na wybór pomiędzy przejaskrawioną wizją supernowoczesnej armii o wysokim morale, a mitem szarżo-wania z szabelką na czołgi.

Kolejne znaki zapytania dotyczą polityki zagranicznej sanacyjnych władz. Jedni (najczęściej zwolennicy endecji) twierdzą, że była beznadziejna i pozbawiona reali-

zmu, inni (zazwyczaj spadkobiercy piłsud-czyków) - uparcie bronią linii politycznej ministra Becka. Na fali tej dyskusji wraca historyczne „chciejstwo”, czasem przybie-rające naukowe formy. Od pewnego czasu historycy posługują się tzw. historią kontr-faktyczną, dobrze znaną jako tzw. historia alternatywna lub prozaiczne „co by było, gdyby…”. Niejednokrotnie jest to cenne na-rzędzie badawcze, które pozwala nam uzmysłowić sobie wagę jakiegoś wydarze-nia i jego skutków. W tym właśnie kontek-ście furorę robi kontrowersyjna książka Piotra Zychowicza „Pakt Ribbentrop--Beck”, który szuka odpowiedzi na pytania związane z możliwościami uniknięcia klę-ski i stara się wyjść naprzeciw kompleksowi 1939 roku.

Mamy problem z wrześniem. Widać to doskonale w obrazie kampanii w pamięci społecznej. Rokrocznie, pomimo licznych uroczystości, uczniom pierwszy września kojarzy się przede wszystkim ze szkołą, a studentom z ich własną „kampanią wrze-śniową”. Kobiety narzekają na jesienną de-presję, a mężczyźni na pogodę. (Albo od-wrotnie.) Gdy wreszcie zaczynamy myśleć o wrześniu w kontekście 1939 roku, wów-czas zaczynamy się kłócić.

Każda wojna rodzi mity. Z całą pewno-ścią są nam one potrzebne. Jak pusta wyda-wałaby się nam, Polakom, I wojna świato-wa, gdyby nie mit Legionów Polskich wraz z wąsatą postacią ich dowódcy? Żołnie-rzom września towarzyszy do dziś mit ofia-ry. Jednym z najsłynniejszych starć jest dziś bitwa pod Wizną. To chyba najpopular-niejsza dziś wrześniowa legenda, która za-pewne zostałaby zapomniana, gdyby nie „odkrył” jej zespół Sabaton. Gdy jednak zbadać fakty, przejrzeć wszystkie zapisy i wspomnienia, okazuje się, że wrześniowe pomniki szarzeją od rys. Nie wszyscy bo-haterowie Wizny walczyli do bohaterskiej śmierci, niektórzy poddali się Niemcom.

Skąd te patetyczne przejaskrawienia? Częściowo odpowiedzialna jest zwykła ludzka potrzeba. Każda społeczność, szu-kając sensu istnienia, tworzy własne mity. Również jednostki potrzebują mitów. Chcemy wierzyć w to, że nasze istnienie ma jakiś sens, że skądś przybyliśmy i dokądś zmierzamy, że posiadamy jakieś korzenie i tożsamość. I że może być dumni ze swo-ich przodków. W mitach września tkwi jednak jeszcze drugie dno – polityczno--ideologiczne. Większość legend dotyczą-cych kampanii wrześniowej narodziła się i ukonstytuowała przed 1989 rokiem. Pol-ska Rzeczpospolita Ludowa powstała dzię-ki II wojnie światowej, więc szybko ten właśnie konflikt ten stał się mitem założy-cielskim nowej władzy.

Wrześniowe mityKAŻDY NARÓD MA W SWOJEJ PRZESZŁOŚCI OKRES LUB WYDARZENIE, KTÓRE NIE DAJĄ MU SPOKOJU. W NASZYM PRZYPADKU JEST TO WRZE-SIEŃ 1939 ROKU.

PAWEŁ WRONA

Orędzie prezydenta RP Ignacego Mościckiego ogłaszające stan wojny z Niemcami, 1 września 1939 roku

HISTORIA WRZESIEŃ 1939

18 Polformance nr 2/2012

FOT.

WIK

ME

DIA

CO

MM

ON

S/ID

EN

TIS

CHE

S B

ILD

AU

F S.

81

DE

S B

UCH

ES

„ER

INN

ER

UN

GE

N E

INE

S SO

LDAT

EN

”, H

EIN

Z G

UD

ER

IAN

, KU

RT

VO

WIN

CKE

L-V

ER

LAG

, HE

IDE

LBE

RG

, 19

50

./G

UTJ

AH

R

W komunistycznej propagandzie jedną z najważniejszych kategorii był „zły Nie-miec”, który gdzieś za granicą czeka na spo-sobność, żeby rozpocząć drugą kampanię wrześniową. Nowa Rzeczpospolita komu-nistyczna miała być jedyną alternatywą dla starej, zniedołężniałej i faszystowskiej II RP. Także w tym przypadku wrzesień 1939 roku był idealny jako propagandowe narzędzie. Rozdmuchiwano więc wrze-śniowe mity, aż urastały do niebotycznych rozmiarów. Przesycona martyrologią lite-

ratura, w której nadludzki wysiłek sąsiado-wał z rzeką krwi, zaspokajał nasze narodo-we potrzeby i dawał jedynie słusznej partii prawo do istnienia. Bo przecież jeśli jej za-braknie, to… Historia lubi się powtarzać, prawda? Po 1989 roku jedyna partia znik-nęła (zdaniem innych – wyewoluowała), a mity zostały. I żyją do dziś kultywowane przez tych, którzy wcześniej byli najbar-dziej zagorzałymi przeciwnikami komuni-zmu. Całkiem niedawno to właśnie prawi-cowcy zaczęli reanimować legendę

katowickiej wieży spadochronowej - dziel-na grupa harcerzy miała rzekomo stawiać przeciwnikowi opór, aż do momentu uży-cia przez Niemców artylerii. Co ciekawe, duchy września ożywiają dziś w większości narodowcy, którzy z jednej strony hołdują postkomunistycznym mitom, z drugiej kultywują tradycje Narodowych Sił Zbroj-nych.

Gdy emocje zawodzą, człowiek zwraca się w stronę rozumu, a zwłaszcza jego naj-większego wytworu – w stronę nauki. Wy-

padałoby, żeby to adepci sztuki historycz-nej rozwiali wszelkie wątpliwości września 1939. Więc jak to jest? Klęska czy jednak mimo wszystko zwycięstwo, choćby tylko moralne? Tymczasem historycy milczą. Z jednej strony naukowcy nie potrafią po-pularyzować wiedzy, pisząc książki, które czytają wyłącznie ich koledzy po fachu albo pasjonaci, którym chce się przebrnąć przez kilkaset stron naukowego żargonu i morze przypisów. Z drugiej – przyznajmy – histo-rycy sami nie wiedzą, co o wrześniu sądzić.

Większość literatury powstała jeszcze „za komuny” i pełna jest większych lub mniej-szych kompromisów z cenzurą i własnym sumieniem. Na uwagę zasługuje książka Leszka Moczulskiego „Wojna polska 1939”. Wydana w 1972 roku, wciąż wznawiana i aktualizowana nie jest jednak wolna od błędów i subiektywnych ocen. Dla niektó-rych także sama postać autora podaje w wątpliwość wiarygodność publikacji. Zgłębianie wrześniowych losów to bardzo trudne zadanie. W większości nie zacho-wało się to, czemu historycy z reguły dają wiarę, czyli archiwalia. Kto dbał o pisanie protokołów pod ogniem kaemów? Archi-wa niemieckie wymagają zwykle kosztow-nej kwerendy, na którą Polakom brakuje pieniędzy. Mało kto jest skłonny przyzna-wać granty i stypendia na nową martyrolo-gię. Pozostaje zatem to, co jest zmorą każ-dego badacza. Relacje. Nagrywane i spisywane wspomnienia to podstawowy materiał źródłowy w trakcie badań nad kampanią wrześniową. Jest to zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Z jednej strony relacje odkrywają ludzką twarz historii, z drugiej pełne są braków i zafałszowań. Są odbiciem ludzkiej pamię-ci, a ta, nawet przy najlepszych chęciach, jest zawodna. Wielu świadków historii świadomie ubarwia swoje wojenne losy, co widać szczególnie we wspomnieniach do-tyczących Lublina w 1939 roku. Respon-denci, którzy spisywali relacje przed 1989 roku niejednokrotnie liczyli na uzyskanie z tego tytułu korzyści materialnych. I to wszystko „stoi” przed bezradnym bada-czem dziejów. Historyk pytany o wrzesień 1939 roku musi zatem odpowiedzieć z po-korą: Wiem, że nic nie wiem. Tę historię trzeba napisać od nowa.

Są i tacy, którzy cieszą się z takiego obro-tu sprawy. Ci, którzy wzorem Jokera lubią patrzeć, jak świat płonie albo druzgotać jak Nietsche stare kamienne tablice. Mity upa-dły, historia się skończyła. Można w spoko-ju oddać się teraźniejszości i rozrywkom epoki błogiego spokoju. Starzy bohatero-wie nie są nam do niczego potrzebni. Zresztą, ile są warci? Rozdmuchane legen-dy pękły jak balony, które ktoś napełnił zbyt dużą ilością powietrza. Pozostała nam po nich pustka, którą trzeba wypełnić tym, co jest wokół nas.

Jednak czy naprawdę wrzesień 1939 roku pozbawiony jest heroizmu? Czy zostają nam tylko obrazy paniki i defetyzmu? Wy-obraźmy sobie przedwojennego oficera, żołnierza Legionów i Polskiej Organizacji Wojskowej, który przez całe dwudziestole-cie nieustannie słyszał, że dzięki jego wysił-kowi Polska powstała z martwych. Czy mógł stać bezczynnie? Pmyślmy o młodym

Wspólna parada Armii Czerwonej i Wehrmachtu 22 wrze-śnia 1939 roku, Brześć

›facebook.com/polformance 19

KACPER BŁOŃSKI

człowieku, harcerzu, strzelcu, czy członkau-Przysposobienia Wojskowego. Przez całą swoją młodość był poddawany państwowo--sanacyjnej agitacji, która przekonywała go, że jest odpowiedzialny za ojczyznę i że w czasie wojny musi stanąć w jej obronie. Uczestniczył w masowych imprezach, opła-cał składki na Fundusz Obrony Narodowej, obserwował działalność Ligi Obrony Prze-ciwlotniczej i Przeciwgazowej, która uczyła cywili, co robić w razie ataku gazowego. Czy ktoś taki mógł nie chwycić za broń?

Ludzie nie lubią pustki. Muszą ją czymś wypełnić, dlatego jeden mit jest wypierany przez kolejny. Często robi to za nas sama hi-storia. Mit Westerplatte trzyma się przecież mimo wszystko do dziś. Co więcej, nie zo-stał on pozbawiony heroizmu, gdy okazało się, że dowodzący placówką mjr Henryk Su-charski przeżył załamanie - jednego bohate-ra zastąpił inny – kpt. Franciszek Dąbrowski, faktyczny dowódca obrony. Także Wizna umocniła swoją legendę, gdy okazało się, że kpt. Władysław Raginis faktycznie wysadził się granatem (potwierdziły to prace arche-ologiczne i badania DNA). Mało kto pamię-ta dziś, że dzięki uruchamianej już w re-aliach września dywersji pozafrontowej powstały później struktury polskiego pań-stwa podziemnego, którego pamięć przeży-wa teraz renesans. (Na jak długo?) Mitów potrzebujemy dziś chyba bardziej niż kiedy-kolwiek. Może to one uratują pamięć o wrześniu, skoro większość z nas nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, co miało miejsce 17. dnia po wybuchu wojny…

Wyobraźmy sobie przedwojennego oficera, żołnierza Legionów. Czy ktoś taki mógł nie chwycić za broń?

AUTOR JEST MAGISTRANTEM INSTYTUTU HI-STORII UMCS

HISTORIA WRZESIEŃ 1939

REKLAMA

20 Polformance nr 2/2012

z a p r a s z a m y na kanał Stu-

denckiego Koła Dziennikar-skiego na YT: SKDUMCS

STUDENCKIE CZASOPISMO NAUKOWE WYDZIAŁU PEDAGOGIKI I PSYCHOLOGII UMCS

SKORZYSTAJ, SPRÓBUJ, SPRAWDŹ!JEŚLI CHOCIAŻ JEDNA Z TYCH RZECZY NIE JEST CI OBCA,…PRZEPROWADZIŁEŚ BADANIA NAUKOWE LUB JESTEŚ NIMI

ZAINTERESOWANY?CHCESZ ZOBACZYĆ SWOJE NAZWISKO W CZASOPIŚMIE?

LUBISZ DZIELIĆ SIĘ SWOIMI OPINIAMI Z INNYMI?LUBISZ PISAĆ (NP. FELIETONY, ESEJE)?

CHCESZ DOSTAWAĆ STYPENDIUM?JESTEŚ AMBITNY?

SKONTAKTUJ SIĘ Z NAMI JUŻ DZIŚ!CZASOPISMO DAJE CI WIELE MOŻLIWOŚCI:

- DO ROZWOJU NAUKOWEGO, - UZYSKANIA PUNKTÓW DO STYPENDIUM

- UZYSKANIA SZYBKIEJ RECENZJI I PUBLIKACJI TWOICH TEKSTÓW!

KONTAKT: [email protected]

REKLAMA

KACPER BŁOŃSKI

Tradycja mówi, że w XVI wieku pałac stojący przy Placu Litewskim miał nale-żeć do rodu Radziwiłłów (stąd jego po-

toczna, stosowana do dziś nazwa) i być posa-giem Barbary Radziwiłłówny dla Zygmunta Augusta. W rzeczywistości renesansowy, prawdopodobnie drewniany, pałac o funkcji mieszkalno-obronnej, należał pierwotnie do zasłużonego dla Lubelszczyzny rodu Firlejów. W czasie XVII-wiecznych zawirowań prze-szedł na własność Ostrogskich, a w 1683 roku stał się własnością rodziny Lubomirskich. Za ich sprawą, na początku wieku XVIII, pałac był już rezydencją barokową, w przebudowie której uczestniczył architekt rodu Lubomir-skich, Tylman z Gameren. Pałac miał jedno-piętrową, charakterystyczną dla baroku, bryłę. Przyczyną zaniedbania pałacu była kolejna w jego dziejach zmiana właściciela. W 1722 roku córka Józefa Karola Lubomirskiego wy-szła bowiem za mąż za Pawła Sanguszkę, a po-nieważ na stałe zamieszkali oni w Lubartowie, pałac zaczął powoli popadać w ruinę. Ponadto mający miejsce podczas konfederacji barskiej pożar sprawił, że gdy w latach osiemdziesią-tych XVIII wieku nabyli go Szeptyccy, nie mógł pełnić funkcji reprezentacyjnych.

Zniszczony budynek został w 1801 roku za-kupiony na publicznej licytacji przez burmi-strza lubelskiego nazwiskiem Finke, który przekazał go rządowi. Pierwsze trzydziestole-cie XIX wieku było okresem wielu przemian w zakresie szaty urbanistycznej miasta, co na-zywano ogólnie porządkowaniem. To wtedy powstał Zamek Lubelski, Wieża Trynitarska, czy nowy ratusz miejski. Władze Królestwa Kongresowego bardzo szybko zajęły się także zapomnianym i opuszczonym gmachem pała-cu Lubomirskich. Przystąpiono do zabezpie-czania pozostałości pałacu, który w 1810 roku otrzymał prowizoryczne zadaszenie. Fakt ten prędko wykorzystano, czyniąc z pałacu... ma-gazyn słomy. Sytuacja obiektu uległa znacznej

poprawie, kiedy w roku 1822 decyzją samego generała Józefa Zajączka, piastującego stano-wisko namiestnika Królestwa Polskiego, pałac miał zostać przysposobiony na siedzibę Komi-sji Województwa Lubelskiego. Dokonał tego w roku 1823 inspektor generalny dróg i mo-stów Jan Stompf. Tak powstała okazała budow-la o charakterze neoklasycystycznym. Znaczą-cą zmianą było podwyższenie pałacu o jedno piętro. Obiekt spłonął 5 marca 1829 roku, zo-stał wówczas niemalże całkowicie strawiony przez ogień. Stosunkowo szybko przystąpiono do kolejnej już odbudow.

Obecny wygląd w stylu neorenesansowym, z charakterystycznymi elementami empirowy-mi, zawdzięcza pałac Henrykowi Marconiemu oraz nadzorującemu prace Ferdynandowi Ko-

notkiewiczowi, ówczesnemu naczelnemu bu-downiczemu obwodu lubelskiego. W trakcie prac nad przebudową zdecydowano o pozba-wieniu budowli drugiego piętra, które choć praktyczne, bardzo zaburzało nową estetykę. Do pałacu dołączono jego boczne skrzydła, które pierwotnie były pawilonami, a wieże za-stąpiły alkierze charakterystyczne dla epoki baroku.

Od roku 1837 obiekt pełnił funkcję siedziby gubernatora lubelskiego, co było spowodowa-ne likwidacją województw i zastąpienia ich guberniami. Kiedy w 1915 roku do Lublina wkroczyły wojska austro-węgierskie, Lublin został siedzibą Generalnego Gubernatorstwa Wojskowego dla ziem byłego Królestwa Pol-skiego. Pałac stał się więc miejscem urzędowa-nia austriackich generał-gubernatorów, a po-zycja ta nobilitowała np. do przyjazdu chociażby króla wiedeńskich kucharzy, Sache-ra, który został szefem kuchni w niedalekim kasynie (obecnie mieści się tam bank), u zbie-gu obecnych ulic 3 Maja i Krakowskiego Przedmieścia.

W 1916 roku miał tu także miejsce głośny akt 5 listopada, odczytany przez samego gene-rał-gubernatora Karla Kuka, który powoływał Tymczasową Radę Stanu. Rada ta następnie przekształcona została w Radę Regencyjną. Do 2 listopada 1918 roku, to jest do przekazania władzy Radzie, pałac był siedzibą ostatniego rezydenta, gen. Antona Lipoščaka, po czym opustoszał na pewien czas, gdyż delegat rady, Zdanowski, zdecydował się pracować w swym mieszkaniu przy obecnej ulicy 3 Maja. Dnia 7 listopada budynek stał się siedzibą Tymcza-sowego Rządu Ludowego Republiki Polskiej pod przewodnictwem Ignacego Daszyńskiego. Tutaj też odbyło się pierwsze posiedzenie rzą-du, o czym przypomina pamiątkowa tablica na terenie obiektu. Tematem na osobny artykuł są lubelskie wydarzenia niepodległościowe z 1918 roku, w których czynny udział brały ta-kie osoby, jak choćby przyszły dowódca Samo-dzielnej Brygady Spadochronowej, generał Stanisław Sosabowski.

W okresie międzywojennym, po przekaza-niu pałacu w roku 1918 roku wojsku, znajdo-wało się tam Kierownictwo Okręgu Korpusu nr II, gdzie urzędował sam gen. Mieczysław Smorawiński. W czasie okupacji reprezenta-cyjny obiekt oraz sąsiadujący z nim po prawej stronie budynek (obecny Wydział Psychologii UMCS) przejęli Niemcy, przeznaczając oba budynki na siedzibę gubernatora lubelskiego (Lublin został włączony do Generalnego Gu-bernatorstwa). Po wojnie, w 1945 roku, prze-kazano obiekt Uniwersytetowi Marii Curie--Skłodowskiej, w którego posiadaniu pozostaje do dnia dzisiejszego.

Niezwykła historia Wydziału Politologii UMCSBRUNO RÓŻYCKI

HISTORIA PAŁACU LUBOMIRSKICH, W KTÓ-RYM MIEŚCI SIĘ OBECNIE WYDZIAŁ PO-LITOLOGII UMCS, ZWANEGO POTOCZNIE PORADZIWIŁŁOWSKIM, JEST CIEKAWA I STOSUNKOWO MAŁO ZNANA. JEGO DZIEJE WARTO NIECO PRZYBLIŻYĆ, GDYŻ BARDZO DOBRZE OBRAZUJĄ PRZEMIANY LUBLINA, ALE TAKŻE OGÓLNĄ SYTUACJĘ RZECZPO-SPOLITEJ NA PRZESTRZENI WIEKÓW.

Tak obecnie prezentuje się Pałac Lubomirskich w Lublinie, gdzie mieści się Wydział Politologii UMCS

FOT.

WIK

IME

DIA

CO

MM

ON

S/A

LIA

NS

PL

Do Lublina przyjechał król wiedeńskich kucharzy, Sacher, który został szefem kuchni w kasynie niedaleko Pałacu (obecnie mieści się tam bank), u zbiegu obec-nych ulic 3 Maja i Krakow-skiego Przedmieścia.

FOT.

WIK

IME

DIA

CO

MM

ON

S/D

AV

ID.M

ON

NIA

UX

21

HISTORIA WYDZIAŁ POLITOLOGII

facebook.com/polformance

KULTURA

Jesteś Bogiem” w reżyse-rii Leszka Dawida to film o legendarnej gru-

pie hip-hopowej, Paktofoni-ce. Jest to przede wszystkim opowieść o ludziach, ich pro-blemach, nadziejach i marze-niach. Magik, Rahim i Fokus to bohaterowie mojego po-kolenia. „Pakt przy dźwię-kach głośnika” (geneza na-zwy zespołu) istniał w latach 1998-2003.

Film powstał na podstawie książki Macieja Pisuka „Pak-tofonika. Przewodnik Kryty-ki Politycznej”, która przed-stawia historię PFK „od podszewki”. Pisuk przez dłu-gi czas szukał prawdziwej hi-storii, którą mógłby opowie-dzieć, realnych bohaterów i sytuacji, w które przeciętny człowiek mógłby się wczuć. Pod koniec 2001 roku Maciek natrafił na reportaż Lidii Osta-łowskiej o PFK pt.: „Teraz go zarymuję” i natychmiast rozpo-czął pracę nad scenariuszem. (Pisuk odwiedzał Śląsk, rozma-wiał z Rahimem, Fokusem, ro-dzicami Magika, jego żoną i kolegami z Bogucic, dzielnicy Katowic.) Autor napisał rów-nież scenariusz do „Jesteś Bo-giem”, który jednak przez lata nie mógł znaleźć zainteresowa-nia wśród sponsorów. Czekali-śmy na film jedenaście lat. Raz producentom nie podobał się rodzaj muzyki, innym razem próbowali „na siłę” zmienić scenariusz.

Na szczęście w końcu po-wstał świetnie „zrobiony” film fabularny, który skupia się na kontrowersyjnych sprawach,

jak samobójstwo Magika, ni-szowa kultura hip-hopu, czy też trudności finansowe młodych artystów.

Leszek Dawid przy współ-pracy Pisuka oraz Rahima i Fo-kusa zrekonstruował historię chłopaków z PFK w taki spo-sób, że film trafia do każdego. Odtwórcami głównych ról są młodzi aktorzy: Marcin Kowal-czyk wcielił się w postać Piotra „Magika” Łuszcza, Dawid Ogrodnik – Sebastiana „Rahi-ma” Salberta, Tomasz Schu-chardt – Wojciecha „Fokusa” Alszera. Zagrali na bardzo wy-sokim poziomie (pomagali im sami Salbert i Alszer).

W filmie jest kilka naprawdę dobrych momentów, nałado-wanych emocjami, oddających klimat tamtych czasów. Muzy-ka tworzy niesamowitą atmos-ferę, mamy teksty „nafaszero-wane” metaforami i uczuciami.

Dzięki temu możemy bardziej zrozumieć realia, w których chłopaki żyli. I pomimo że ekranizacja nie jest dopracowa-na technicznie, film „broni się” dzięki fabule, aktorom i muzy-ce. Dawid Ogrodnik i Tomasz Schuchardt mieli o tyle łatwiej, że mogli podejrzeć pewne za-chowania, gesty itp. u pierwo-wzorów swoich postaci. Nato-miast Marcin Kowalczyk musiał poradzić sobie w inny sposób - kreując bohatera, ko-rzystał m.in. z relacji ludzi, któ-rzy znali Piotrka osobiście. Swój aktorski kunszt ujawnia przede wszystkim podczas sce-ny, w której rapuje „Plus i mi-nus” Kalibru 44.

W filmie niezwykle ciekawie przedstawiona jest relacja Ma-gika z Gustawem („menedże-rem” PFK - w tej roli Arkadiusz Jakubik). Wywołuje ona mie-szane uczucia, budzi kontro-

wersje, ale ukazuje rzeczywi-stość taką, jaka wtedy była. Dawid przedstawił bowiem w filmie realnych ludzi z ich wadami, zaletami, problema-mi. Nie starał się ukryć tego, że Magik nie potrafił „odna-leźć się” w życiu, poradzić so-bie z emocjami. Twórcy po-kazali nam legendę jako zwykłego chłopaka, bardzo skrytego a zarazem wrażliwe-go. Jednym z przykładów, któ-ry ukazuje to w przejmujący sposób jest scena, kiedy Ma-gik gubi się w labiryncie kory-tarzy galerii handlowej.

Bohaterowie filmu kochają muzykę, ale nie dogadują się poza sceną. Ten właśnie para-doks pokazuje reżyser - tylko wspólna pasja trzyma ich ra-zem.

Kolejną „mocną” sceną, o której nie sposób nie wspo-mnieć, jest pierwszy koncert PFK oraz ich utwór „Nowiny”. Przekaz tego fragmentu jest jasny: „Nawet jeśli wszyscy już w Ciebie zwątpili, pokaż że się mylili”.

Myślę, że Magik zasłużył sobie na to, by ludzie poznali jego historię. Dlaczego? Dla-tego, że dla fanów jest nie-

śmiertelny. Jego teksty zawsze będą dla wielu osób ponadcza-sowe.

Twórcy niczego nie ukrywa-ją, nie oceniają, nie idealizują. Dają nam historię. Pokazują in-trowertycznego Magika, nie-śmiałego Fokusa i niepewnego siebie Rahima. Wielu kwestii w filmie brakuje albo są w pew-nym stopniu zmienione na po-trzeby ekranizacji, ale taka jest cena fabularyzacji faktów.

„Jesteś Bogiem” to film o lu-dziach, problemach, marze-niach i pasji. Mamy w nim wzruszającą historię młodych chłopaków „z osiedla”, a zara-zem ikon polskiego hip-hopu. Moim zdaniem - obowiązkowy film dla miłośników rapu, a dla pozostałych widzów bardzo poruszająca i ciekawa opo-wieść.

„Brak tematów, czy podziały ponad porozumieniem, tak czy tak, miło było dla was wszystkich być na-tchnieniem” Paktofonika, „Nowiny”

Jestem dyspozytorem

własnych

torówJOANNA MARSZALEC

FOT.

JE

STE

SBO

GIE

M.C

OM

.PL

22 Polformance nr 2/2012

Ku Waszej pamięci

Ma on przede wszystkim przypominać i odkłamy-wać dumną i ciekawą historię Polski” - mówi o solowym krążku sam artysta. Okazuje się, że to

dopiero pierwsza część autorskiego projektu: „praca nad kolejnymi odcinkami »Niewygodnej Prawdy« będzie trwać, póki trwać będzie moja przygoda z hip-hopem” - ujawnia Tadek*.

Płyta to hołd oddany polskim bohaterom, w szczególno-ści Żołnierzom Wyklętym oraz walczącym podczas II woj-ny światowej. Znajdziemy tam m.in. utwory poświęcone rtm. Witoldowi Pileckiemu (współzałożycielowi Tajnej Armii Polskiej, żołnierzowi AK, ochotnikowi do obozu w Oświęcimiu, który zorganizował tam ruchu oporu, stra-conemu w 1948 roku przez komunistyczne władzie Polski Ludowej), gen. Augustowi E. Fieldorfowi ps. „Nil”, genera-łowi brygady WP, organizatorowi i dowódcy Kedywu AK, straconemu przez władze komunistyczne w 1948 roku) oraz Danucie Siedzikównej (ps. „Inka”, sanitariuszce 4. szwadronu 5. Wileńskiej Brygady AK, straconej w 1946 roku).

Polecam każdemu, kto w niepowtarzalny sposób pra-gnie przeżyć najnowszą historię Polski i jej Wielkich.

Eunika Chojecka

* Więcej kawałków na kanale YouTube: niewygodnapraw-daTV; płyta dostępna pod adresem: [email protected] lub na facebook.com/niewygodnaprawdatfs

ŚWIETNA PŁYTA „NIEWYGODNA PRAWDA” RAPERA TADKA POLKOWSKIEGO Z KRAKOWSKIEGO ZESPOŁU FIRMA - PRZYKŁADEM NOWOCZESNEGO PATRIOTY-ZMU.

FOT. FACEBOOK.COM/NIEWYGODNAPRAWDATFS

„Bo ten kraj jak mało który bohaterów wielkich nosił, każdy powinien być dumny, że tu właśnie się urodził. (...) Teraz młode pokolenie, przyszła na nas kolej, nie chcę żyć w cieniu pomników Armii Czerwonej (...) żyją bohaterowie, zdrajcy boją się ich wspomnień. Dzięki nim jest co kochać, w kraju, w którym trudno żyć, jest na mapie zarys Polski, przypomina kim chcę być. Ta nuta chce przebić propagandę nieszczerą, krzyczy: CZEŚĆ I CHWAŁA BOHATEROM!”. Powstanie, Niewygodna Prawda [Tadek Firma Solo]

RYS.

PIO

TR

GA

ZD

A

facebook.com/polformance 23

KULTURA PŁYTA/RYSUNEK

JESIENNO-ZIMOWY LOCKOUT

26 i 27 października, już po raz piąty, odbył się w Lu-blinie Festiwal Filmów

Dobrze Zakręconych. W tym roku gospodarzem imprezy było Radio Lublin, w siedzibie które-go wyświetlano projekcje. Za-

prezentowanych zostało dwa-dzieścia dziewięć filmów, w tym jedenaście z Polski. Najliczniej-szą grupę twórców, których dzieła zostały zaprezentowane na Festiwalu, stanowili Hiszpa-nie, pojawiły się także obrazy

z Wielkiej Brytanii, Estonii, Ar-gentyny, Korei Południowej, a nawet z Iranu. Organizatorem „zakręconego” festiwalu jest Ki-noteatr Projekt, który działa w Centrum Kultury w Lublinie. Ideą imprezy jest prezentacja fil-mów krótkometrażowych, któ-rych czas projekcji nie przekra-cza dwudziestu minut. Najkrótszy może trwać nawet kilka sekund. Chociaż wydawać by się mogło, że takie produkcje wymagają dużo mniej pracy i zaangażowania, jest zupełnie odwrotnie.

Młodzi twórcy muszą też li-czyć się z tym, że pierwszy film będą musieli sami sfinansować: – W tym zawodzie „nie ma lek-ko” – albo jesteś dla widza cieka-wy, albo nie. Ocenia cię on w ciągu tych kilku minut trwa-nia filmu – mówi Marzena, któ-ra tydzień temu miała w Berlinie swój pierwszy pokaz. Ostatniego dnia Festiwalu odbyło się głoso-wanie na najbardziej „zakręco-ny” film - wybiera go publicz-ność. W tym roku najciekawszym okazał się „Niebo jest tutaj, wła-śnie teraz”, wyreżyserowany przez Gabrielę Mruszczak. Opo-wiada on o pielgrzymce hipisów

na Jasną Górę. Pielgrzymka jest ewenementem na skalę świato-wą, bo w żadnym kraju hipisi nie podróżują tak licznie do sanktu-ariów. – Szczerze mówiąc, nie głosowałam na ten film, bo wolę bardziej przyziemne, poważne tematy, ale i tak myślę, że jest niezły – mówi Ewa, jedna z uczestniczek festiwalu. Jej ko-lega dodaje: – Najciekawsze były filmy polskich reżyserów, przy niektórych śmiałem się do łez.

Inni uczestnicy, zapytani o wrażenia z festiwalu, mówią: – Sala, w której wyświetlali fil-my, była trochę ciasna i znajomi, którzy się spóźnili, nie mogli już wejść. Pod drzwiami została spora grupka. Miałem szczęście, że przyszedłem wcześniej – z przejęciem opowiada Szy-mon. Przemek dodaje: – Ale at-mosfera jest naprawdę super, jest tak kameralnie… Zapytany o opinię na temat zwycięskiego filmu, odpowiada: – Dla mnie najlepszy!Wstęp na Festiwal jest bezpłatny. Jednak liczba miejsc w sali projekcyjnej jest ograni-czona. (W tym roku pokazy od-bywały się w niewielkim po-mieszczeniu na kilkadziesiąt miejsc.)

Filmowo zakręceniKRÓTKI FILM TO TEŻ FILM. WIELKA HISTORIA ZAWARTA W MAŁEJ KAPSUŁCE. JAK ZADZIAŁA NA WIDZA, KTÓRY JĄ PO-ŁKNIE, ZALEŻY TYLKO OD REŻYSERA.

ADA KOPERWAS

FOT. KINOTEATRPROJEKT.PL

Wakacje dawno już się skończyły, po niesamowitych wyjazdach zostały nam tylko coraz bardziej mgliste

wspomnienia. Wraz z nadejściem jesieni zdecy-dowana większość z nas zmuszona jest wrócić do swoich codziennych obowiązków.

Niektórzy rozpoczęli kolejny etap w życiu: pierwszy rok studiów, pierwsza praca. Rozpierała nas jakaś nowa, potężna energia. Tak, jak w syl-westra składaliśmy sobie obietnice wprowadze-nia zmian, w stylu: „od jutra chodzę na aerobik pięć razy w tygodniu”. I podobnie jak wtedy - za-pominaliśmy o nich dzień później.

Pojawiły się pierwsze rozczarowania, bo „nie tak miało być”, bo „inaczej to planowaliśmy”. Na dodatek ta szarzejąca z dnia na dzień rzeczywi-stość - piękna złota jesień zmienia się na naszych oczach w jedną wielką szarość i do tego ta choler-na zmiana czasu: budzimy się - jest ciemno, koń-czymy pracę – też jest ciemno. Nic tylko skakać z radości. Ech... Rutyna czyni z nas ludzi „3x8h” (sen, praca, odpoczynek) - czas, który zostaje

nam na odpoczynek, najczęściej ogranicza się do siedzenia przed tele-

wizorem lub laptopem i przeglądania stron typu kwejk. Super opcja. Winę za to najczęściej zrzu-camy na brzydką pogodę, brak słońca, na innych ludzi, na nieprzyjazny świat. Na pewno natura się na nas uwzięła i dlatego nie możemy pójść choć-by na półgodzinny, oczyszczający spacer do par-ku z muzyką w słuchawkach i chwilę na serio odpocząć. Brzmi tak zwyczajnie i prosto, ale nam się tak baaaardzo nie chce zrobić niczego, co wy-maga odrobiny zaangażowania, więc tkwimy da-lej przed ekranem i narzekamy, jak to jest słabo i jak bardzo życie nas nie kocha.

Dopada nas lockout. Tak, jak rok temu w NBA – nad którym bardzo mocno ubolewałam - ale musimy pamiętać, że nasz codzienny lockout nie skończy się „sam z siebie”. Warto się nad tym za-stanowić, bo jest on „zakorzeniony” głęboko w nas samych i dopóki nie uświadomimy sobie tego, nie zmieni się nic. Sami musimy się ze sobą dogadać, zapytać siebie, czy naprawdę chcemy przesiedzieć cały dzień w domu, nie robiąc nic konstruktywnego? Weekendowa wódeczka to może fajny sposób, żeby się wyluzować, ale nie sprawi, że nasze życie stanie się w lepsze. Przez chwilę będzie świetnie, ale potem pojawi się kac...

Ludzie, nie dawajmy się czarnym myślom, nie dołujmy się, dajmy sobie szansę. Nie czekajmy z tym do wiosny. Życie nie jest łatwe, nie ma ni-czego bez odrobiny wysiłku.

Jesień i zima wcale nie „oznaczają”, że życie kulturalne zwalnia. Kiedy słyszę ludzi mówią-cych, że nic się dzieje, to pukam się w głowę i za-stanawiam, gdzie i czy w ogóle szukają oni infor-macji, bo nie oszukujmy się, z programu tv nie dowiedzą się tego, że teatry ruszyły po wakacyj-nej przerwie z nowym repertuarem. A może wie-czorem jakiś dobry koncert? Świetna, różnorod-na muzyka, a przy okazji idealny sposób na spotkanie się ze znajomymi w realu! Jest to znacznie lepsze, niż gadanie na fejsbukowym czacie o tym, że „w sumie to nudno i nie ma, co robić”.

Ciekawych wydarzeń w realu jest znacznie więcej, także miejmy oczy szeroko otwarte, a uszy nastwione na odbiór. Przyda się też odro-bina chęci do zrobienia i zobaczenia czegoś wię-cej niż „podstawowe minimum”. Nie pozwólmy jesienno-zimowej aurze zamknąć nas w czterech ścianach. Niech energia do działania nie opusz-cza nas w żadnych warunkach, bo tak naprawdę sami tworzymy rzeczywistość i swoim nastawie-niem możemy także zainspirować innych. Czego Wam i sobie życzę.

OLGA DUBROWSKA

FELIETON: BĄDŹMY KULTURALNI

24 Polformance nr 2/2012

KULTURA FESTIWAL/FELIETON

Nowe zespoły w nowatorski sposób kon-tynuują zróżnicowaną tradycję genialnej wręcz muzyki brytyjskiej. By lepiej zro-

zumieć twórczość wschodzących gwiazd show--biznesu, chcę przedstawić pokrótce kilka klasy-ków, czyli artystów, na których bazują młode zespoły rockowe. Tym samym pragnę przekonać Was, że Wielka Brytania w branży muzyki roc-kowej była, jest i będzie bezkonkurencyjna!

„It’s gotta be rock’n’roll music” Czyli to, czym UK może śmiało się pochwalić

– rock ’n’ roll! Ten rodzaj muzyki jest najbardziej popularną odmianą rocka. Kiedy rock ’n’ roll stał się popularny w Europie, brytyjscy artyści zaczę-li tworzyć świetną muzykę. W latach 60. w Wiel-kiej Brytanii zrobiło się głośno o Beatlesach - czteroosobowym zespole z Liverpoolu. Grupa została założona w 1955 roku przez Johna Len-nona. W zaledwie kilka miesięcy „sięgnęła” sła-wy, w składzie z Paulem McCartneyem, Geor-gem Harrisonem oraz Ringo Starrem. Na koncertach Beatlesów fani szaleli. Ten fenomen nazwano beatlemanią. Koncertowali w Europie, Ameryce, Azji, Australii (nigdy niestety nie wy-stąpili w Polsce). Do ich największych i legendar-nych kawałków należą utwory „Yesterday”, „Hey Jude” czy „All my loving”. Do „The Beatles” nale-ży najwięcej muzycznych odkryć oraz rekordów. Zdobyli kilka prestiżowych nagród Grammy oraz Oscara za muzykę z piosenkami z albumu „Let It Be”. Wkrótce drogi muzyków rozeszły się, ale zespół „The Beatles” stał się historią, a ich utwory pozostają nieśmiertelne.

Magia hard rocka - „Led Zeppelin”Hard rock jest gatunkiem muzycznym wywo-

dzącym sie z muzyki rockowej oraz rock’n’rollo-wej. Powstał na przełomie lat 60. i 70. Charakte-ryzuje się niezwykłym brzmieniem gitar oraz lekko agresywnym wokalem. Obok brytyjskich hardrockowych zespołów tj. „Deep Purple” czy „Black Sabbath” „pojawiła się” grupa „Led Zep-pelin”. Początki zespołu sięgają lat 60. W skład zespołu wchodzą: Jimmi Page, Robert Plant, John Paul John oraz John Bonham. Zeppelini dość szybko stali się popularni. Są oni twórcami takich piosenek, jak „Stairway to Heaven”, czy „Whole Lotta Love”. Zespół sprzedał ponad 300 milionów płyt na całym świecie, ponad 111 mi-lionów w samej Ameryce i niewątpliwie jest jed-nym z pionierów hardrocka.

„Kingdom of heavy metal”Tymi słowami Lemmy Kilmister, lider grupy

„Motörhead” określa Wielką Brytanię. Artysta miał rację, gdyż heavy metal to gatunek pocho-dzący z UK. Powstał on na przełomie lat 60. i 70., jest to gatunek wywodzący się z hard rocka, jed-nak nie jest z nim tożsamy. Heavy metal odzna-cza się ciężkim brzmieniem gitar z „dobitnym” wokalem. Idealnym przykładem są utwory ze-społu „Motörhead”. W skład zespołu wchodzą: lider oraz inicjator grupy - Lemmy Kilmister, Mikkey Dee oraz Phil Campbell. Ich droga do sławy nie była najłatwiejsza. W grupie występo-wały liczne spięcia, które powodowały częste zmiany składu zespołu. Mimo to „Motörhead” koncertuje do dziś. Charakteryzuje go prosta i ostra muzyka przywołująca ducha rock and rol-la, przez co grupa zdobyła popularność zarówno wśród zdeklarowanych fanów heavy metalu, jak i punk rocka. Bardzo szybko popularne w Anglii stały się utwory „Ace of spades” lub „Love me forever”. Lider grupy pozostaje do dziś dla fanów heavy metalu swoistym „guru”.

„God save the Queen”No future - bunt, anarchia, młodość... Czyli

kreowanie nowych rytmów Wielkiej Brytanii. Utwory grupy „Sex Pistols” „God Save the Qu-een” oraz „Anarchy In U.K.” z czasem stały się hymnem punk-pokolenia w Wielkiej Brytanii. Punk powstał w latach 70. i wywodzi się z muzy-ki rockowej. Ściśle wiąże się on z ideologią kontrkultur młodzieżowych oraz panującą w tamtych czasach sytuacją społeczno-politycz-ną. Za pierwszy punkowy zespół uważa się wła-śnie grupę „Sex Pistols”. Powstała ona w roku

1975 i w ciągu 26-miesięcy działalności osiągnę-ła ogromną popularność w Anglii. Muzyka gru-py, ekstremalnie hałaśliwa, prosta w strukturze i niedbała w wykonaniu, zdefiniowała gatunek punk, a sam zespół uczyniła zjawiskiem kulturo-wym. Cztery lata po założeniu zespołu zmarł je-den z jego członków - Sid Vicious, drogi Pistol-sów rozeszły się. W roku 1996 nastąpił ich wielki powrót na scenę muzyczną w składzie: Paul Cook, Glen Matlock, Steve Jones, Johny Rotten. „Sex Pistols” „weszli” do historii - do dziś uważa się ich za jedną z najbardziej wpływowych grup w dziejach muzyki punkrockowej.

NEW WAVE!Czyli totalna nowość na angielskiej scenie mu-

zycznej. Wielka Brytania zabrzmiała punkowy-mi, lecz łagodniejszymi dźwiękami - popem, ale ze zdecydowanie mocniejszym zacięciem. Nowa Fala jest w miarę świeżym gatunkiem wywodzą-cym się z punk rocka - powstała w latach 80. Styl ten cechuje łagodne brzmienie oparte na wyko-rzystaniu elektronicznych instrumentów klawi-szowych i perkusyjnych przy czystym technicz-nie wokalu. New Wave zapoczątkowały w Wielkiej Brytanii grupy „Blondie”, „Tears For Fears”, „The Police”, czy „The Cure”. Stworzyły one nową jakość, która zaowocowała nie tylko kolejnymi stylami, ale także zmianą myślenia o samej muzyce. To właśnie artyści Nowej Fali pokazali, że nie trzeba trzymać się utartych sche-matów i warto, a wręcz należy, „wychodzić przed szereg” i próbować tworzyć coś zupełnie nowe-go. Zespół „The Police” to grupa składająca się z wokalisty Stinga (Gordona Sumnera), gitarzy-sty Andy’ego Summersa oraz perkusisty Stewar-da Coplanda. O tej trójce stało się głośno na świecie we wczesnych latach 80. Po kilku latach zespół rozpadł się, lecz nie na długo. Ponownie jako „The Police” muzycy spotkali się 10 marca 2003 roku z okazji wręczenia zespołowi nagrody Rock and Roll Hall of Fame. 11 lutego 2007 roku podczas wręczenia nagród Grammy zespół ogło-sił reaktywację. Trasa koncertowa trwała 1,5 roku, a ostatni koncert odbył się 7 sierpnia 2008 roku. Muzycy ponownie wrócili do swoich solo-wych projektów. To właśnie „The Police” za-wdzięczamy takie utwory jak „Every Breath you Take” lub „Roxanne”. Zespół sprzedał ponad 50 milionów albumów na całym świecie, a w ran-kingu magazynu „Rolling Stone” na najwięk-szych artystów wszech czasów - uplasował się na 70. miejscu.

Ewolucja muzyki brytyjskiej od rock’n’rolla poprzez heavy metal, punk i hardrock po New Wave niewątpliwie robi wrażenie. Ta muzyka to artyści, o których świat nie zapomni. To legen-darne piosenki, które bez względu na upływ lat, bez względu na dzisiejsze komercyjne kawałki emitowane w MTV, zdobywające miliony nasto-letnich fanów - pozostają wielkimi wzorcami prawdziwej muzyki.

„The Beatles” - „wielka czwórka”FO

T. W

IKIM

ED

IA C

OM

MO

NS/

UN

ITE

D P

RE

SS IN

TE

RN

ATIO

-N

AL

(UPI

TE

LEPH

OTO

) CR

OPP

ING

AN

D R

ETO

UCH

ING

: U

SER

:IND

OPU

G A

ND

USE

R:M

IST

ER

WE

ISS

WIELKA BRYTANIA WIELKĄ MATKĄ

ROCKAMUZYKA BRYTYJSKA WYWARŁA OLBRZY-MI WPŁYW NA MUZYKĘ CAŁEGO ŚWIATA. OD STONESÓW PRZEZ PINK FLOYDÓW, BLACK SABBATH DO COLDPLAY CZY RA-DIOHEAD. SĄ TO WYKONAWCY ZNANI NIE TYLKO NA WYSPACH, ALE I NA ŚWIECIE. SCENA MUZYCZNA W WIELKIEJ BRYTANII NIGDY DOTĄD NIE BYŁA TAK FASCYNUJĄ-CA JAK DZIŚ.

KATARZYNA WITWICKA

facebook.com/polformance 25

KULTURA MUZYKA PO BRYTYJSKU

Kobiety i mężczyźni mają odmienne zda-nia i poglądy – to pewne. Nie ma jednak wątpliwości, że obie płcie pozostają

zgodne, że życie w pojedynkę nie daje szczęścia. Znalezienie drugiej połówki nie jest prostym zadaniem, ponieważ każdy posiada swoje wy-obrażenie o idealnym partnerze. Jednak czy taki istnieje? Jak wygląda współczesny ideał? Czy kobiety, i mężczyźni mają różne wymagania? Aby znaleźć odpowiedzi na tak nurtujące pyta-nia udaliśmy się prosto do źródła niewiadomej! Przeprowadziliśmy ankietę wśród kobiet i męż-czyzn w wieku 19-25 lat. Receptę na znalezienie wymarzonego chłopaka albo zostanie idealną dziewczyną znajdziecie poniżej!

Wygląd to tylko dodatek do barwnej oso-bowości

Wydawać by się mogło, że o wyborze partne-ra decydują przede wszystkim cechy zewnętrz-ne. To nieprawda! Aż 81% kobiet biorących udział w naszej ankiecie odpowiedziało, że wy-gląd nie jest ich pierwszym kryterium oceny partnera. Co więcej, wbrew przypuszczeniom i krążącym opiniom, nasi panowie (72%) rów-nież uznali, że to charakter jest podstawą uda-nego związku. Te budujące opinie uświadamiają nam, że mamy wpływ na to, jak jesteśmy po-strzegani - możemy pracować nad swoim cha-rakterem, by zdobyć ukochaną osobę. Pamiętaj-my, że charakter łatwiej zmienić niż wygląd!

Wykształcenie to podstawaSzkoła podstawowa, gimnazjum, liceum

/technikum, studia! Taką drogę musi pokonać każdy kandydat na idealnego partnera! Współ-cześni poszukiwacze towarzysza życia nie pozo-stawiają cienia nadziei dla słabo wyedukowa-nych – 85% pań oraz 88% panów uważa, że wykształcenie ma dla znaczenie.

Pieniądze to nie wszystkoŻycie w dzisiejszych czasach nie jest łatwe,

pieniądze wciąż „wychodzą na pierwszy plan” i przypominają nam, że nie da się bez nich funk-cjonować. Jednak nawet obecnie miłości nie da się kupić. Obie płcie (77% dziewczyn i 95% chłopaków) zgodnie odpowiedziały, że stan konta nie czyni z człowieka idealnego partnera.

„Przeciwieństwa” czy „bratnie dusze”?To pytanie „poróżniło” panie i panów. Męż-

czyźni prawie jednogłośnie odpowiadali, że partnerka powinna być „bratnią duszą”. Nato-

miast wśród reprezentantek płci pięknej nie brakuje zwolenniczek teorii, że przeciwieństwa się przyciągają.

Chwila prawdySzukając wzorowego partnera ,wszyscy

mamy bardzo wysokie wymagania. Warto jed-nak zastanowić się, co w nas samych jest dalekie od ideału. Kobiety i mężczyźni zdradzili, jaką cechę postrzegają za najbardziej negatywną wśród przedstawicieli swojej płci (wykresy 1. i 2.).

Romantycy XXI wiekuCzy współczesne kobiety wciąż pragną być

obsypywane kwiatami, upominkami i słodycza-mi? Czy chłopak piszący dla nich wiersze i śpie-wający im serenady ma większe szanse? Okazu-je się, że dzisiejsze panie wcale nie chcą być traktowane jak księżniczki! Na pytanie czy ro-mantyk miałby u nich większe szanse, więk-szość kobiet udzieliła odpowiedzi negatywnej. Zadziwiający jest natomiast fakt, że większość mężczyzn chciałoby, by ich partnerka była ro-mantyczna!

Cechy idealnego partneraIdealny partner to taki, który zachwyca nas

swoją osobowością, ale też pociąga wyglądem. Zapytaliśmy zatem, jakie konkretne cechy cha-rakteru i wyglądu musi mieć ideał (wykresy 3. i 4.).

WyglądW dzisiejszych czasach przysłowiowe „dłu-

gie nogi” nie wystarczą na zawrócenie w głowie płci męskiej. Recepta na faceta to: ładny uśmiech (78%), naturalny wygląd (67%), ładne oczy (50%), kształtne pośladki (44%), przyjem-ny zapach (39%). Kobiety wcale nie mają mniejszych wymagań: ładny uśmiech (77%), ciekawe spojrzenie (73%), odpowiedni wzrost (69%), silne ramiona (54%) i miły zapach (54%)!

Typy osobowościCiekawy charakter i pociągają-

cy wygląd nie stanowią gwarancji idealnego związku. Kolejnym ważnym czynnikiem jest bowiem typ osobowości. Spośród czterech opcji (sangwinik, melancholik, choleryk i flegmatyk) kobiety i mężczyźni na pierwszym miej-scu - jako najbardziej pożądany typ - wyróżnili sangwinika. Naj-mniej głosów uzyskał natomiast flegmatyk.

Wyniki ankiet jasno dają do zrozumienia, że nie łatwo jest zo-stać idealnym partnerem. Panie i panowie mają spore wymagania względem wymarzonej drugiej połówki. Warto jednak pamiętać, że pojęcie „ideału” jest subiek-tywne.

Każdy ma w sobie cechy, które jednych drażnią, a drugich fascy-nują. Nie należy zrażać się zbyt szybko, ponieważ prawdziwej mi-łości wystarczy czasem jedno spojrzenie.

LIFE & STYLE ANKIETA: IDEALNY PARTNER

Męski punkt widzenia i kobiece okoANKIETA „POLFORMANCE” - MONIKA MOSKWA

ŹRÓDŁO: MONIKA MOSKWA

Wykres 1.

Wykres 2.

Wykres 3.

Wykres 4.

26 Polformance nr 2/2012

Sztuka to nie tylko malarstwo, rzeźba czy architektura. Żeby być artystą kompletnym, chociażby w wymienionych

dziedzinach, najpierw trzeba być artystą w życiu. Trzeba umieć przeżyć swój czas w taki sposób, żeby u jego kresu ktoś

potwierdził, że było prawdziwym dziełem sztuki. Stereotypy o modzie w Polsce złamiemy dopiero wtedy, kiedy zaczniemy postrzegać modę jako sztukę. Przecież to romans doskonały*.

Temat mody nadal traktujemy po macoszemu. W większych miastach jest oczywiście lepiej, ale mapa Polski to nie tylko

metropolie. Wciąż postrzegamy modę jako zajęcie dla snobów, półgłówków i dziwaków. Pogarda dla świata mody

rodzi często brak tolerancji dla ludzi wybierających ten kierunek w swoim życiu: projektanci to krawcy tylko, że

z wybujałą wyobraźnią, redaktorzy mody to podkategoria dziennikarzy, autorki blogów modowych są galeriankami,

które na pewno nie czytają książek, a ludzie bawiący się modą to dziwadło, bo buntują się przeciwko szarości dnia codzien-

nego i decydują się na przykład na czerwień.

Dorota Wróblewska, producentka pokazów i promotor mody, kultury i sztuki, zdradza na swoim fanpage’u na

facebook’u: - Wbrew pozorom moi najbliżsi znajomi z modą nie mają nic wspólnego. Lekarze, ekonomiści, artyści,

prawnicy. Czasami dziwią się i zadają mi pytanie: „Co ty widzisz w tej modzie? To próżność”. Mają wiele racji, ale

wszystko zależy od naszego podejścia. Moda jest dla mnie odskocznią, zabawą, stylem życia i pracą.

Pamiętacie ceremonię zamknięcia Igrzysk Olimpijskich w Londynie 2012? Ważnym punktem wydarzenia był występ brytyjskich topmodelek w kreacjach (naturalnie) brytyjskich

projektantów. Mogliśmy zobaczyć (zaczynając od „rodzyn-ka”): Davida Gandy`ego, Kate Moss, Naomi Campbell, Stellę

Tennant, Lily Cole, Karen Elson, Lily Donaldson, Georgię May Jagger i Jourdan Dunn. Prezentowane przez nich kreacje

były autorstwa narodowych domów mody, czyli: Alexandra McQueena, Vivienne Westwood, Victorii Beckham, Paula

Smitha, Erdem, Jonathana Saundersa, Burberry i Christophe-ra Kane.

- Brytyjczycy świetnie wiedzą, że moda to bardzo ważna gałąź gospodarki i kultury, z której należy być dumnym

i czerpać z niej zyski. - pisze w NaTemat.pl Marcin Różyc, dziennikarz mody. Dlaczego my o tym nie wiemy? Różyc

odpowiada: - W Polsce nie ma ani instytucji, ani filantropów zainteresowanych dobrą modą. Jest za to mnóstwo średniej

klasy modowych imprez, które odbywają się niemal w każdym dużym i średnim mieście. Nie dają modzie nic

oprócz słabego PR-u.

Miejmy nadzieję, że coś się zmieni i już za kilka (ale to chyba pobożne życzenie...), może kilkanaście lat będziemy

mogli pochwalić się polską modą jako dobrem narodowym i kulturalnym. Żeby możliwa była

Dlaczego, do cholery, nie moda?FELIETON

EWELINA JABKIEWICZ

realna szansa na zmianę klimatów w polskiej branży modo-wej, niezbędna jest edukacja na poziome podstawowym. Nie chodzi o nauczanie narodu historii mody czy zmuszanie kogokolwiek do śledzenia trendów. Przecież tak naprawdę nie to jest takie ważne. Mam na myśli naukę tolerancji i otwarto-ści. Jeżeli nie porzucimy stereotypów, nie zdejmiemy klapek z oczu i nie będziemy mieć dla „innego” choć odrobiny tolerancji i szacunku, nie zmieni się nic.

Dla Polaków moda to kółko wzajemnej adoracji „pustych lal” i „spedalonych facetów”. A przecież moda to jednocześnie wielki biznes, prawdziwa sztuka i nieodłączna część naszego życia. Hipokrytą jest każdy, kto upiera się, że moda go zupełnie nie interesuje, bo przecież i tak w sklepie zastanawia się, czy kupić tę, czy inną koszulkę. Kiedy staje przed wyborem, bierze to, co mu się bardziej podoba, co do niego pasuje, odzwierciedla jego osobowość. Robi to mniej lub bardziej świadomie, ale tak to funkcjonuje. Więc chcąc nie chcąc - moda go obchodzi. A jeżeli ktoś nadal uparcie obstaje przy swoim, niech udowodni mi, że ma rację i chodzi nago! Wtedy zwrócę mu honor. Nie bierzemy pod uwagę faktu, że to, jakie spodnie naciągniemy na tyłek, to istotny przekaz dla świata. Nasz wygląd zewnętrzny, na który składa się między innymi ubiór, to ważny element komunikacji niewerbalnej. - Moda (...) to bardzo ważny komunikat, który wysyłasz światu. Pierwsze wrażenie jest bardzo ważne. Na randce, w szkole, w pracy. Wszędzie. - przekonuje Marcin Paprocki, młody polski projektant, w październikowym „Hot Moda & Shopping”.

Pamiętam wykłady z komunikacji interpersonalnej na uczelni, kiedy prowadzący mówił o istotnej roli image’u w porozumiewaniu się z innymi ludźmi. A przecież na image składa się też sposób ubierania się, makijaż, fryzura… We wspomnianym wyżej magazynie Paprocki pisze: - Zależności między modą a wszystkim dookoła opisał w 1975 r. John T. Molloy w książce „Dress for Success”. Na dobre dostrzeżo-no potencjał stroju i jego wpływ na życie prywatne, zajmowa-ne stanowisko i realizację zawodowych ambicji.

W sierpniowym „Glamour” ukazał się bardzo ciekawy artykuł pt. „Jak dostać pracę w modzie?”. W kolejnym numerze redakcja opublikowała list czytelniczki Ewy C., który zatytułowała „Nie dam się zatrzymać”. Ewa, która planuje zająć się modą, pisze: - Wszyscy naokoło mówili mi, żebym przestała obstawać twardo przy swoich planach. Twierdzili, że to dla wybrańców, że za daleko, nie utrzymam się z tego. Autorka listu z determinacją i dumą opowiada: - Za parę lat ktoś mnie zapyta, czym się zajmuję, odpowiem prosto: Modą.

Ewie C. i sobie życzę powodzenia w udowadnianiu, że sztuka jest sztuką. W dowolną „sztukę” proszę wstawić słowo „moda”.*„Fine Romance” to hasło tegorocznego festiwalu Art & Fashion Festival w Poznaniu

facebook.com/polformance 27

LIFE & STYLE FELIETON > MODA

Blok czekoladowyChłodny zimowy wie-

czór. Za oknem hula mroź-ny wiatr. Z nieba sypie się biały puch. Otulona kocem popijam gorącą herbatkę. Ale czegoś brak… Słodko-ści!

Smak ciasta czekolado-wego nieodłącznie kojarzy mi się z dzieciństwem. Drobna uciecha dla pod-niebienia. Powoli rozpusz-czające się w ustach łakocie.

Zdecydowanym nume-rem jeden były te przygoto-wywane przez mamę, cio-cię albo babcię. A kiedy można było pomóc w przy-gotowaniach… Ach! Rewe-lacja!

Dbanie o linię, liczenie kalorii i myśli o dietach - to nie dla takiego łakomczu-cha jak ja.

Nie muszę się długo za-stanawiać, co będzie odpo-wiednim przysmakiem – blok czekoladowy. Mimo iż w smaku różni się od praw-dziwej czekolady, to wła-śnie ta „inność” skłania do sięgnięcia po kolejny kawa-łek.

Z przepisem poradzi so-bie każdy. Wydatek nie-wielki, a uciecha ogromna.

Przepis odnaleziony w jednym z zeszytów z przepisami mojej mamy.

Składniki:250g mleka w proszku1kostka (250g) margaryny lub masła2 szklanki cukru1/2 szklanki wody5-6 łyżek kakao

orzechy, pistacje, rodzynki, herbatniki

Przygotowanie:1. W rondelku rozpuszcza-my masło (margarynę), wsypujemy kakao i cukier, wlewamy wodę. Całość mieszamy na małym ogniu, aż wszystkie składniki się dokładnie połączą.2. Masę kakaową przekła-damy do miski, a następnie - ciągle mieszając (np. drewnianą łyżką) - wsypu-jemy wolno mleko w prosz-ku.3. Do powstałej masy wsypujemy pokruszone herbatniki, orzechy i inne składniki (wedle uznania). Wszystko razem mieszamy. 4. Masę

przekładamy do dowolnej formy i wstawiamy do lo-dówki na około 3 godziny. Smacznego!

BrownieO rany! Kolejny zaka-

lec… - taka była moja pierwsza myśl po przekro-jeniu tego ciasta. Moje wąt-pliwości rozwiał Internet i pierwszy kęs. Ono z zało-żenia ma takie być. Historia głosi że Pani Brown zapo-mniała o proszku do pie-czenia do czekoladowego ciasta, które piekła z okazji wizyty u przyjaciół. Wyszło całkiem płaskie. Mimo to

zrobiło furorę. Mokre, gę-ste, lepkie ciasto, podane z bitą śmietaną albo loda-mi. Fenomenem czekolady jest to, że pasuje do niej nie-mal wszystko. Do naszego brownie możemy więc użyć orzechów, skórki pomarań-czowej czy wiórków koko-sowych. Przygotowanie jest błyskawiczne. Już po 30 mi-nutach możemy delekto-wać się przepysznym cia-stem. To moja kolejna propozycja na zimowy wie-czór.

Składniki:200g gorzkiej czekolady225g masła200g cukru3 jajka100g mąki

Przygotowanie:1. Czekoladę łamiemy na kawałki i wrzucamy do rondelka razem z masłem. Rondelek z kolei umiesz-czamy na garnku z gotującą się wodą, by składniki się rozpuściły.2. Jajka ucieramy z cukrem, po uzyskaniu jednolitej masy dodajemy mąkę.3. Do masy wlewamy prze-

studzoną czekola-dę.

4.Wstawiamy do nagrzanego pie-karnika na 20 mi-nut. Gotowe!

Na zimę czekolada! TEKST I ZDJĘCIA ELŻBIETA STRYŁA

Zapraszamy wszystkich do nadsyłania na

adres Redakcji sprawdzonych

przepisów wraz z historią, opowieścią,

która wiąże się z danym przysmakiem. Mile widziane zdjęcia!

28 Polformance nr 2/2012

RED. PIOTR ZDANOWICZ Z WYDZIAŁU POLITOLOGII UMCSROZMAWIA DAGMARA ELŻLAKOWSKA

POD OSTRZAŁEM RED. PIOTR ZDANOWICZ

1/ Jak wspomina Pan swoje życie studenc-kie?Pod względem towarzyskim było bardzo OK. Po-ziom zajęć – poza kilkoma fajnymi wyjątkami – bardzo mizerny.

2/ Najzabawniejsza historia/wspomnie-nie/wpadka z czasów studenckich.Najzabawniejsze stories pozostaną off-the-re-cord dopóki nie dopadnie mnie spec od sztuki rozmowy. Z tych, co to potrafią „otworzyć i bez-boleśnie wypatroszyć”.

3/ Jaka jest największa różnica między stu-dentami kiedyś a studentami dziś?Pośrednio pytacie mnie o różnicę między świa-tem z początku lat 70., a tym dzisiejszym. Ma być krótko? „Zdobywałem” książki i płyty. (Słowo „kupować” niewiele wówczas znaczyło.) Spotka-łem moich Latynosów – Cortazara, Marqueza, Borgesa… Nadal słuchałem Beatlesów, Hendri-xa, Janis, Led Zeppelin… Odkrywałem jazz, na-grywając na szpulowego Grundiga ZK 140 trój-kowe „Trzy kwadranse jazzu”. Wierzyłem, że na Jazz Jamboree przyjadą Ella i Louis, Miles i inni. Tatry nie były jeszcze tak potwornie zatłoczone. W kinach dawali jeszcze Bergmana i Felliniego. Ryczeliśmy ze śmiechu na „Rejsie” Piwowskiego. Na ekrany wchodziła „Mechaniczna pomarań-cza”, „Ojciec Chrzestny”, „Chinatown”, „Lot nad

kukułczym gniazdem”… Świat był kompletnie analogowy. Przynależność do sowieckiej strefy wpływów była faktem. Owszem, studiowałem. Studenci kiedyś? Nie mam pojęcia. Nie znałem „studentów”. Miałem znajomych i przyjaciół.

4/ Kiedyś robił Pan reportaże w TV (o ile dobrze pamiętam:), dziś nadal pracuje Pan w TVP. Dlaczego akurat telewizja? Czy zawsze chciał Pan być dziennikarzem? Od czego zaczął się Pana związek z TV i w ogó-le z dziennikarstwem?Po blisko dekadzie pracy w Instytucie Filozofii i Socjologii UMCS oraz dwóch latach wojny pol-sko-jaruzelskiej zostałem stolarzem i współwła-ścicielem małej firmy stolarskiej. Po kolejnej de-kadzie uznałem, że stolarzem jestem świetnym, ale kiepskim biznesmanem. Kręciłem się po lu-belskiej „Wyborczej”. Grałem jazz w jakimś ra-diu. Moja dziewczyna (potem – żona) dała się wciągnąć do rodzącej się lubelskiej telewizji.

5/ Czy ciężko jest pogodzić zawód dzienni-karza z życiem prywatnym?Nie. Zwłaszcza jeżeli ma się cudowną żonę – te-lewizyjnego dziennikarza.

6/ Jakie jest Pana największe marzenie – to spełnione i/lub niespełnione?Spełnione – jak wyżej. Niespełnione? W pewnym wieku faceci nie powinni już marzyć. Chociaż... OK: ciągle to samo. Dwa-naście taktów mojej solówki na trąbce, sakso-fonie lub harmonijce, które „ugotują” słu-chaczy.

7/ Co Pana najbardziej re-laksuje? (Pewnie papie-ros po kolejnych zaję-ciach ze studentami, którzy kompletnie nie rozumieją, jak należy dobrze ka-drować, ale może się mylę, po pro-stu kojarzy mi się Pan z papierosem i okularami na czole :)Zabawa z wnukami. Spotka-nia w gronie przyjaciół. Moja muzyka. Zwykle jazz.

Łażenie po Tatrach. Łażenie po lesie. Robótki ogrodnicze. Stolarska dłubanina… oraz kilka rzeczy off-the-record.

8/ Jakie filmy Pan lubi?Fabuła: niektóre Woody Allena, niektóre Taran-tino, sporą część Scorsese. Ale także klasyczne rzeczy Ivory’ego. Niemal wszystko spółki Hrabal & Menzel. Wszystko Pekinpaha, Monty Pytho-na... Nigdy nie próbowałem tego systematyzo-wać. Dokument: to raczej pojedyncze tytuły - „Wszystko może się przytrafić”, „Być i mieć”, „Makrokosmos”, komplet sir Davida Attenboro-ugh i wiele innych.

9/ Filmy filmami, a co Pan czyta?Na podręcznej półce leżą w tej chwili: „Martin Scorsese. Rozmowy”, „Na rogu świata i nieskoń-czoności. Wspomnienia o Franciszku Fiszerze”, „Rozum praktyczny” Pierre’a Bourdieu, „Jak ryba w wodzie. Wspomnienia” Mario Vargasa Llosy… i kilka innych. A także stos zaległych ga-zet.

10/ Jakie jest miejsce na świecie, do które-go chciałby się Pan najbardziej

wybrać?Sanktuarium Annapurny.

11/ Gdyby nie pracował Pan w TVP i na Wydziale, to co by Pan robił w życiu?

Najchętniej robiłbym to, co mnie pasjonuje i na

tym - przy okazji - zarabiał. Kłopot w tym, że nie gram na żadnym instru-mencie.

Ryczeliśmy ze śmiechu na „Rejsie”...

R E D . Z D A N O W I C Z W M Ł O D O Ś C I ; „ A N T Y W E R N I S A Ż ” L U C J A N A D E M I D O W S K I E G O , L U B L I N 1 9 7 2 R O K . . .

. . . I R E D A K T O R O B E C N I E , L U -B L I N 2 0 1 2 R O K

FOT.

AR

CHIW

UM

RE

DA

KTO

RA

FOT. DAGMARA ELŻLAKOWSKA 29

Później radość miały do-starczyć kluby, których ce-lem nie było skompromi-towanie się, jak co roku

zakładaliśmy, a powtórzenie co najmniej sukcesu Wisły Kraków i Legii Warszawa w Lidze Europej-skiej z poprzedniego sezonu. Fa-nów futbolu wprawić w ekstazę miał wynik wyborów Polskiego Związku Piłki Nożnej i nowa twarz prezesa niezwiązanego ze związko-wym ,,betonem’’.

Na arenie międzynarodowej, mimo szczęśliwych losowań, odpa-daliśmy w rywalizacji z najsłabszy-mi i równymi, których jeszcze nie-dawno ogrywaliśmy bez kłopotów. Jedyną „zmianą” jest nowy Prezes Związku, Zbigniew Boniek, od nie-dawna znany pod pseudonimem ,,Reforma’’.

Prezes PZPN-u pełni ważną rolę w środowisku piłkarskim. Winę za niepowodzenia reprezentacji i klu-bów musi przyjmować na swoje braki od początku urzędowania. Często wytykane mu są porażki. Michałowi Listkiewiczowi wypo-minano olbrzymią korupcję w pił-ce na różnych szczeblach rozgry-wek. Zapomniano o jego olbrzymim wkładzie w zawarcie ,,kontraktu stulecia’’ z telewizją Ca-nal+ na pokazywanie meczy wtedy jeszcze 1 Ligi, powiększenie ligi do szesnastu zespołów oraz powrót po szesnastu latach drużyny narodo-wej na Mundial. Na jego korzyść przemawia również wybór pierw-szego zagranicznego trenera na se-lekcjonera reprezentacji, dzięki któremu awansowaliśmy do Mi-strzostw Europy. (Z drugiej strony rozgrywki skończyły się dla Pola-ków już w fazie grupowej, za co rozliczono również prezesa.) Dziennikarze ryczeli ze śmiechu po słowach ustępującego cztery lata temu Listkiewicza, który stwier-dził: ,,Jeszcze będziecie za mną tę-sknić’’. Cztery lata później słowa okazały się prorocze.

Grzegorz Lato nie miał takiej pu-blicity, jaką cieszył się Boniek. Wy-bór Bońka mógłby się okazać zba-wienny. Polska po raz pierwszy została organizatorem Mistrzostw Europy, a Zbigniew Boniek gwa-

rantowałby stabilizację i dobre kontakty z prezydentem FIF-y, Mi-chelem Platini.

Grzegorz Lato, będąc prezesem, nie zrobił nic dobrego. Zniszczył wizerunek świetnego strzelca i wy-bitnego piłkarza. Począwszy od wyrzucenia Leo Beenhakkera na antenie telewizyjnej, podwyżki własnej pensji „za” odpadnięcie naszych w eliminacjach do Mun-dialu, przez skandale związane z organizacją spotkań towarzy-skich kadry, „cyrki” z Pucharem Polski, zniszczenie Superpucharu Polski, po aferę z ,,Orzełkiem’’ i korupcję w Związku. Kwintesen-cją tej prezesury był mecz „na ba-senie” z Anglią! I chociaż wina za stan murawy leży po stronie Naro-dowego Centrum Sportu, to nikt w PZPN-ie nie zain-teresował się, jaką murawę zakupiono i nie sprawdził pro-gnozy pogody!

Czy w takim razie zmiana prezesa na Zbigniewa Bońka będzie punk-

tem zwrotnym w ocenie PZPN-u przez Polaków? Można się spodzie-wać większej otwartości Bońka i jego zrozumienia dla potencjału, jaki drzemie w młodzieży. Nowy prezes Związku podkreśla, że nale-ży utworzyć okręgowe ligi mło-dzieżowe, zwiększyć liczbę katego-rii wiekowych (w Polsce mamy ich cztery, na Zachodzie - dwa razy więcej) i współfinansować trening młodych zawodników z biedniej-szych rodzin.

W mojej opinii należy zwrócić uwagę na wiele aspektów infra-struktury. W ekstraklasie powinny grać zespoły tylko posiadające do-brą bazę treningową, na której młodzi będą mogli bezpiecznie biegać i płynnie rozgrywać piłkę, nie zwracając uwagi, czy zatrzyma

się w dołku albo kretówce. Regu-ły przyznawania klubom licen-

cji do ekstraklasy powinny być jasne i z całą bezwzględ-nością przestrzegane. W tej chwili komisje czepiają się za małych siedzeń dla za-

wodników, czy kolo-rów ławki rezer-

w o w y c h . Pomysł ze zwiększeniem liczby drużyn w T-Mobile Ekstraklasie jest najbar-dziej kon-trowersyj-ny. Nie od d z i s i a j w i e m y ,

jaki po-ziom pre-zentują klu-

by. Zwiększenie ligi o cztery kluby spowoduje wyraźne obniżenie po-ziomu rozgrywek. Dobre zespoły będą grywać na boiskach często nieprzystosowanych do gry. Doj-dzie też do takich sytuacji, w któ-rych drużyny spadające z ekstra-klasy, będą odkupywać licencje, bądź połączą się z „biednym” ze-społem bez odpowiedniej infra-struktury, który wygrał pierwszą ligę. Co w związku z tym zrobić? Są dwa wyjścia. Zmniejszyć ligę do dwunastu zespołów, jak to jest w Szkocji i zrobić cztery rundy, dzięki czemu każdy zespół zagra łącznie 44 spotkania albo pozostać przy obecnym układzie, a po zakończe-niu rozgrywek podzielić tabele na pół po to, aby pierwsza ósemka klubów walczyła o puchary, a dru-ga połowa o przetrwanie.

Istotna jest kwestia trenerów i sę-dziów. Należy skończyć z sędziami piłkarskimi awansującymi do wyż-szych rozgrywek nie dzięki swojej fachowości, a znajomościom w Związku. Podobna sytuacja jest z trenerami piłkarskimi. Licencje UEFA Pro otrzymują ci, którzy mają pieniądze albo „kolesiów”. Związek powinien współfinanso-wać licencje i wysyłać młodych tre-nerów na praktyki za granicę.

Porzeba rozmów z Minister-stwem Sportu i Turystyki, aby wspierało więcej projektów mło-dych ludzi i zwiększyło fundusze na piłkę młodzieżową, a jednocze-śnie nadzorowało, jak zostają one spożytkowane. W tej chwili Mini-sterstwo co rok przeznacza 5 mi-lionów złotych na piłkę nożną, dla porównania - na siatkówkę 30 milionów!

Nie ulega wątpliwości, że piłka nożna w Polsce jest najbardziej po-pularną dyscypliną sportu. Mamy nowoczesne stadiony, coraz więcej szkółek prywatnych dla młodzieży, prawie 6 tysięcy zespołów (po-cząwszy od pierwszej ligi - skoń-czywszy na rozgrywkach okręgo-wych) oraz trzysta tysięcy piłkarzy. Potrzeba wielu spotkań, rozmów i olbrzymiej pracy na różnych szczeblach w związkach, samorzą-dach, jak i wsparcia wszystkich sympatyków futbolu, by kiedyś móc czerpać wielką radość z sukce-sów drużyn i kadry narodowej.

Niespełnione marzenia 2012

TEN ROK MIAŁ OKAZAĆ SIĘ KLUCZOWY DLA NASZEJ NARODO-WEJ KADRY I DRUŻYN KLUBOWYCH W PIŁCE NOŻNEJ. PLAN MI-NIMUM BYŁ JAK ZWYKLE SZALENIE EKSCYTUJĄCY. NAJPIERW PIŁKARZE - ZWYCIĘZCY W POTYCZCE Z PZPN-EM O ORZEŁKA NA KOSZULCE - MIELI WYJŚĆ Z GRUPY NA MISTRZOSTWACH EUROPY ORGANIZOWANYCH W NASZYM KRAJU.

RAFAŁ FABIŃSKI

Boniek w 1986 roku

FOT. WIKIMEDIA COMMONS; NEDERLAND TEGEN POLEN 0-0 IN OLYMPISCH STADION IN AMSTERDAM, BONIEK/ MOLENDIJK, BART / ANEFO

Polformance nr 2/2012

SPORT POLSKI FUTBOL

Pięć zwycięstw z rzędu oraz jeden remis to dotychczaso-wy dorobek piłkarzy ręcz-

nych AZS UMCS Lublin. Akade-micy z Lublina w zeszlym sezonie byli „czerwoną latarnią” rozgry-wek, natomiast w tym wyrastają na faworyta do awansu na „zaplecze” PGNiG Superligi. Tak radykalna zmiana jest wynikiem projektu Gra o Lublin.

Przed rozpoczęciem sezonu do zespołu dołączyli gracze, którzy mają za sobą występy na parkie-tach pierwszoligowych. Na parkie-

cie możemy zobaczyć: Jakuba Ignaszewskiego, Dominika Gorala, Adama Figlarskiego. Oprócz do-świadczonych zawodników lubel-scy akademicy wspomagani są zdolnymi, młodymi szczypiorni-stami. Jednym z nich jest siedem-nastoletni Kacper Gajecki, który mimo młodego wieku nieraz wy-kazał się boiskowym sprytem i do-świadczeniem.

Perspektywistycznym zawodni-kiem jest także młodzieżowy re-prezentat Ukrainy – Valerii Lytus, który do Lublina przyjechał, aby

studiować. Dzięki temu w zeszłym sezonie dołączył do zespołu AZS UMCS Lublin. Młody zawodnik wiąże przyszłość z naszym krajem. - Chciałbym tutaj zostać po stu-diach, ale co będzie, czas pokaże – mówi.

Przed sezonem zawodnicy mó-wili, że chcą powalczyć o pierwszą „czwórkę”. Jednak teraz coraz czę-ściej slychać głosy o awansie do pierwszej ligi. – Awans do wyższej klasy rozgrywkowej byłby nagrodą za naszą ciężką pracę, a także po-dziękowaniem dla kibiców, którzy tak licznie przybywają na nasze spotkania w Hali Globus. Jednak teraz skupiamy się na treningach i najbliższych meczach – mówi To-masz Lewtak, jeden z zawodników AZS UMCS Lublin oraz manager zespołu.

W osiągnięciu tego celu ma po-móc projekt Gra o Lublin. Jest to cykliczne wydarzenie, które łączy sport z pięcioma głównymi aspek-tami funkcjonowania naszego wo-jewództwa: przedsiębiorczością, promocją, rozrywką, kulturą oraz szczytnym celem. – Główną aspi-racją lubelskiego zespołu jest

awans do I ligi w sezonie 2013/14. W sporcie trudno jednak o wyniki bez zaplecza finansowego. Dlatego naszą koncepcją jest stworzenie możliwości promocji poprzez sponsoring sportowy ze strony mi-krofirm lubelskich. Zgromadzone środki mają też pomóc wypromo-wać lubelskie talenty – tłumaczy Karolina Cala, właścicielka firmy współorganizującej projekt. - Oprócz samych meczów, które na pewno dostarczają sporo emocji, chcemy wykorzystywać przerwy podczas spotkania do promocji lo-kalnej kultury. Przed wejściem na halę prezentujemy np. wystawy ar-tystów. To nie wszystko, co czeka sympatyków piłki ręcznej - dodaje Cala.

Do tej pory w czasie przerwy meczowej widzowie mogli oglądać między innymi występy Lubelskich Czaderek, czyli dwudziestu trzech roztańczonych pań 50+, pokazy capoeiry czy też tańca brzucha.

Wszystkie aktualne informacje o zespole można znaleźć na fanpage’u drużyny: www.facebook.com/AZSUMCSHandball.

(mf)

FOT.

EM

ILIA

WIE

LGO

S

Akademicy GRAją O LUBLIN

To pytanie zadaje sobie każdy kibic siatkówki w Polsce, ale odpo-wiedź nie jest już tak oczywista, jak w ostatnich kilku latach.

W ubiegłym sezonie Asseco Resovia Rze-szów zdetronizowała PGE Skrę Bełchatów po jej siedmioletniej hegemonii na parkie-tach siatkarskich w Polsce. Wydawałoby się, że to właśnie drużyna z Rzeszowa bę-dzie nadawała ton tegorocznym rozgryw-kom. Nic bardziej mylnego. Rzeszowianie zajmują obecnie 5. miejsce po pięciu ligo-wych kolejkach, co zostało przyjęte z nie-małym zaskoczeniem.

Resovia jest cieniem zespołu, który se-zon wcześniej zdobył mistrzostwo Polski. (Chociaż na początku sezonu po wygranej z AZS-em Olsztyn 3:0, z PGE Skrą Bełcha-tów 3:2 i parę tygodni temu z Jastrzębskim Węglem 3:0 - wydawało się, że o powtórkę sukcesu sprzed roku nie będzie trudno.) Mistrzowie Polski długo nie utrzymali zwycięskiego trendu, bo już w kolejnych spotkaniach ich gra pozostawiała wiele do życzenia, a po meczach z ZAKSĄ Kędzie-rzyn Koźle i Delektą Bydgoszcz (oba prze-grane 1:3) można było dostrzec ewidentny brak siatkarza, który w trudnych dla Reso-vii momentach wziąłby ciężar zdobywania punktów na własne barki. W zeszłym roku

kimś takim był Georg Grozer, którego wkład doceniono, przyznając mu nagrodę MVP PlusLigi.

Asseco Resovia, mimo nie najlepszego początku, nadal pozostaje w gronie fawo-rytów rozgrywek, lecz szybko musi się otrząsnąć z marazmu, a jej zawodnicy udo-wodnić, że ubiegłoroczne mistrzostwo to nie był przypadek.

Oprócz Asseco Resovii fatalny start roz-grywek zanotowała PGE Skra Bełchatów, która po czterech rozegranych meczach ma na koncie wygraną z Lotosem Gdańsk 3:0 i aż trzy porażki z Asseco Resovią Rzeszów 2:3, z ZAKSĄ Kędzierzyn Koźle 2:3 i Ja-strzębskim Węglem 1:3. Tak złego począt-ku sezonu klubu z Bełchatowa nie było od 8 lat. Skra przyzwyczaiła fanów, że w Polsce wygrywała każde spotkanie, a pojedyncze

porażki uznawano za wypadek przy pracy. Teraz można śmiało powiedzieć, że druży-na złapała zadyszkę, ale nikt nie ma wątpli-wości, że nie będzie się liczyć do końca roz-grywek, gdyż Skra co roku jest typowana jako jeden z kandydatów na mistrza. W formacji widoczny jest brak rozgrywają-cego, a Paweł Woicki obecnie etatowy na tej pozycji, często spowalnia akcje, grając prostymi schematami, co powoduje utratę największego atutu zespołu, jakim od lat był atak.

„Senny start” zaliczyło również Jastrzę-bie, którego gra przypomina istną sinuso-idę. Bardzo słabe mecze (z AZS-em Poli-techniki Wa-wa 1:3, z Asseco Resovią 0:3) przeplata z bardzo dobrymi, z których wy-chodzi zwycięsko (3:0 z Effectorem Kielce i Lotosem Gdańsk oraz ze Skrą 3:1). Ekipa z Jastrzębia przeżyła małą rewolucję. Z ze-społu odeszli: Zbigniew Bartman, Paweł Rusek, Raphael Margarido i Bartosz Gaw-ryszewski, natomiast przybyli: Simon Ti-scher, Matteo Martino, Damian Wojtaszek, Krzysztof Gierczyński i Patryk Czarnow-ski, czyli zawodnicy o wielkim potencjale, który swoją wartość zdążyli udowodnić w kilku meczach. Jeśli tylko ustabilizują formę, to na pewno włączą się do walki o mistrzostwo.

Kto mistrzem

w PlusLidze?

›facebook.com/polformance 31

DAMIAN GRĘDYSA

SPORT RĘCZNA/SIATKÓWKA

Od początku rozgrywek o formę nie musi się martwić drużyna z Kędzierzyna Koźle, bo jako jedyna wygrała wszystkie mecze, na dodatek ogrywając mistrzów i wicemistrzów kraju kolej-no 3:1 i 3:2. ZAKSA obecnie gra najlepszą i naj-skuteczniejszą siatkówkę w Polsce, co na pewno jest zasługą nowego trenera Daniela Castella-niego oraz zarządu klubu, który utrzymał w składzie drużyny kluczowych zawodników i odpowiednio ich „poustawiał” na parkiecie. Dzięki temu zabiegowi zespół nie musiał się długo „zgrywać”. ZAKSA Kędzierzyn Koźle jest obecnie najpoważniejszym kandydatem na Mi-strza Polski.

Tuż za Kędzierzynem Koźle plasują się kluby, które przed startem rozgrywek eksperci umiesz-czali w gronie ligowych średniaków, a tym cza-sem to one obecnie „oblegają” podium. Mowa oczywiście o Delekcie Bydgoszcz i AZS Poli-technice Warszawa. Obie ekipy nie posiadają w swoich składach wielkich nazwisk, wręcz przeciwnie. O ich sile decydują młodzi polscy siatkarze, którzy w przyszłości mogą decydo-wać o potencjale naszej reprezentacji. Taki mo-del drużyny na razie się sprawdza, ale nasuwa się pytanie: jak długo oni wytrzymają morder-cze tempo, jakie sami sobie narzucili? Wydaje mi się, iż będą w stanie powalczyć o podium. Podniesie to atrakcyjność rozgrywek, w których aż sześć drużyn będzie liczyło się do końca se-zonu.

Pozostałe ekipy: Effector Kielce, Lotos Gdańsk, AZS Olsztyn i Wkręt-met AZS Często-chowa - raczej pozostaną w roli „asystentów” i „dostarczycieli punktów”. Między sobą powal-czą o miejsca od 7. do 10. W tych drużynach gra wielu debiutantów. Właściciele oczekują od za-wodników walki, aby utrzymać drużynę w naj-wyższej klasie rozgrywkowej.

Po pierwszych spotkaniach w PlusLidze wy-raźnie widać, że w tym roku o mistrzostwo po-walczy sześć zespołów, lecz w tej chwili trudno wskazać faworyta. Dlatego zachęcam wszyst-

kich sympatyków siat-kówki do śledzenia

rozgrywek Plu-sLigi, bo jesz-

cze nigdy sezon nie zapowiadał

się tak pa-sjonująco.

Patryk Czarnkowski,

nowy nabytek Jastrzębskiego

Węgla

FOT.

WIK

IME

DIA

CO

MM

ON

S; P

RA

CA W

ŁASN

A/N

ULA

(AN

NA

KŁE

CZE

K)

Czym jest dla Ciebie FMX?FMX to pasja, częściowo pra-ca, oderwanie się od rzeczy-wistości.

Dlaczego akurat ten sport?Ze sportem miałem do czynienia od kiedy pamiętam, ale dopiero kiedy spróbowałem FMX, poczułem, że to jest to, co chcę robić w życiu. To sport, który wyzwala emocje. Jest dość eks-tremalny. ;)

Gdyby nie FMX, to co?Myślę, że jakieś sporty walki.

Do czego możesz porównać uczu-cie, kiedy jesteś tam na górze - w trakcie wyskoku? Opisz to w trzech zdaniach.Nie da się tego z niczym porównać. Przynajmniej ja nie potrafię. To jest za krótki czas, żeby się nad czymkolwiek zastanawiać i cokolwiek analizować. Jedyne, co mogę Ci zagwarantować to to, że w powietrzu nic Ci nie grozi, go-

rzej przy lądowaniu. :D

Jak oceniłbyś skalę niebez-pieczeństwa tego sportu

od 1-10?13. (śmiech)

Czy miałeś w swojej karie-

rze wypadek, który mógł zawa-

żyć na dalszej przygo-dzie z FMX?Niestety obecna kontuzja może dużo zmienić w mojej sytuacji. 7 lipca tego roku miałem wypadek w czasie kręce-nia filmu promo mojego teamu WHY SO SERIOUS. Cały tydzień ostro pra-cowaliśmy - niestety nie na motocy-klach, ale w sprawach brandingu, jak też najzwyczajniej w świecie na torze z koparką, grabkami, szpadlami - aby idealnie przygotować tor. Kiedy zaczy-naliśmy kręcić, było strasznie gorąco. Cały dzień w słońcu - ustawianie ramp, mało płynów i jedzenia, ogólne zmę-czenie. Skakałem jako pierwszy, naje-chałem zbyt wolno i nie trafiłem w kąt lądowania. Rampa stała na dwudzie-stym pierwszym metrze, podbiło mi tylne koło i wysadziło przez kierę. Skończyło sie wieloodłamowym zła-maniem kości udowej, prętem w udzie, obojczykiem oderwanym od łopatki. A mówią, że sport to zdrowie...

Jeździłeś na zawody za granicę? Je-żeli tak, to gdzie?Niestety nie udało mi się jeszcze wy-stąpić poza granicami naszego kraju, jednak jeśli chodzi o imprezy między-narodowe, to mogę się pochwalić udziałem w Mistrzostwach Świata z serii Night of the Jumps w Ergo Are-nie w 2011 roku. Działo się! ;)

Jak oceniasz poziom FMX za grani-cą? Mówi się, że u nas jest to bar-dziej sport amatorski, a tam zawo-dowy.Dokładnie tak, u nas to dopiero począ-tek. W Polsce rzadko który zawodnik może z czystym sumieniem stwierdzić, że jest zawodowcem w tej dyscyplinie.

Twój pierwszy duży sukces?Myślę, że udział w treningach Night of the Jumps w katowickim Spodku w 2007 roku. Równie miło wspomi-nam też wstąpienie w szeregi Diverse Extreme Team w 2009 roku.

Gdzie leży „granica” tego sportu? Czy Ty sobie jakąś wyznaczyłeś? Czego byś nie zrobił z obawy przed utratą zdrowia lub życia?Śmiało mogę stwierdzić, że jeszcze nikt nie odkrył ja-kiejś gra-n i c y FMX. Granicę trzeba ciągle przesuwać, podnosić sobie poprzecz-kę, ale robić to z głową. Wbrew pozo-rom to nie jest sport dla „wariatów”. Jeśli się nie myśli i idzie na hardcore, to szybko się kończy.... Ale może właśnie dlatego jest on tak wyjątkowy.

Jak sam mówisz, ten sport to ogromna część Twojego życia, a czego byś na pewno dla niego nie poświęcił?Wciąż biję się z myślami...

Kto jest Twoim idolem w FMX i dla-czego?Jest wielu wspaniałych sportowców, jednakże nie mam swojego „idola”. Każdy ma swój indywidualny styl, o to w tym chodzi.

Minusy i plusy bycia sportowcem? Przede wszystkim kontuzje. Jest to nie-odłączny element FMX. Życie na wa- dy, podróże, lecz na dłuższą metę to

SPORT FMX

To nie jest sport dla wariatówMICHAŁ DACIUK, ZAWODNIK KLUBU MOTOROWEGO CROSS Z LUBLINA, NA-DZIEJA POLSKIEGO FMX (FREESTYLE MOTOCROSS) W ROZMOWIE Z MONIKĄ JANOCIŃSKĄ

męczy, zwłaszcza bliscy na tym cierpią. Pozy-tywami bez wątpienia są wrażenia z jazdy, z lotów ;) oraz uczucie, że zrobiło się coś po-rządnie - nie tylko kibice są zadowoleni, ale sam wewnętrznie czujesz, że było dobrze!

Co robi Michał, kiedy nie jeździ?Trenuje, pracuje, studiuje.

Sportowcy z twojej dziedziny przechodzą na emeryturę około 35-40 roku życia. Co chcesz robić, kiedy już skończysz z jeżdże-niem? Robisz już dzisiaj coś w tym kierun-ku?Mam już pewne plany, ale niech na razie po-zostanie to tajemnicą... ;)

Gdyby Twoim honorarium za udzielenie tego wywiadu była złota rybka, to o co byś ją poprosił?O pneumatyczne kości albo po prostu o bycie niezniszczalnym... Mógłbym wtedy napraw-dę wiele zdziałać. (śmiech)

Opisałbyś się w trzech zdaniach?W jednym. Zwykły chłopaczyna, co tylko

trochę przegina.

Do czego Michał ma słabość?Lepiej o tym nie pisać. ;)

Czym kierujesz się w życiu? Twoje życio-we motto?

„When nothing is broken, everything is all ri-ght” (Jeśli nic nie jest złamane, wszystko jest w porządku - przyp. red.). “When you are sle-eping, I’m working, when you are working, I’m working harder” (Kiedy ty śpisz, ja pracu-ję, kiedy ty pracujesz, ja pracuję ciężej - przyp. red.). “Jak coś robię, to to robię albo nie robię tego wcale”.

MICHAŁ DACIUKUR. 27 SIERPNIA 1988 R., ZAWODNIK FMX; ZAWODNIK KLUBU MOTOROWEGO CROSS Z LUBLINA; PIERWSZE TRENINGI FMX ODBYŁ W 2007 R.NAJWIĘKSZE SUKCESY W FMX:- UDZIAŁ W MISTRZOSTWACH ŚWIATA NIGHT OF THE JUMPS (2011)- 1. MIEJSCE W ZAWODACH MISTRZOSTW POLSKI (I RUNDA SKILLZ UP CUP – KWIDZYN 2012)- 2. MIEJSCE W ZAWODACH MISTRZOSTW POLSKI (II RUNDA SKILLZ UP CUP – ZIELONA GÓRA 2012)- 1. MIEJSCE W ZAWODACH O PUCHAR BARCINA (ROZ-POCZĘCIE SEZONU MOTOCYKLOWEGO 2012)- JAKO NAJMŁODSZY ZAWODNIK W POLSCE - WYKRĘ-CENIE BACKFLIPA (SALTO W TYŁ - PRZYP. RED.) NA DIRT (LĄDOWANIE NA USYPANEJ ZIEMII - PRZYP. RED.), 2010 - ZAWODNIK DIVERSE EXTREME TEAM- UDZIAŁ W TRENINGACH DIVERSE NIGHT OF THE JUMPS (2007)- START W CYKLU POKAZÓW FMX SHOW 2010 (WISŁA, WARSZAWA, CZĘSTOCHOWA)- START W MOTO GP RACING SHOW 2010 (LUBLIN)

Rampa stała na dwudziestym pierwszym metrze, podbiło mi tylne koło i wysadziło przez kierę. Skończyło się wieloodłamowym złamaniem kości udowej, obojczykiem oderwanym od łopatki

Michał Daciuk na Night of the JumpsFOT. ADAM DACIUK

POPULARNIE & NAUKOWO ROZDWOJENIE JAŹNI

Nie wolno zapominać o Billym. To wła-śnie w jego głowie powstali wszyscy członkowie „rodziny”. Billy Miligan

cierpi na zaburzenie dysocjacyjne tożsamości. W jego ciele kryje się 24 różnych osobowości. Zdarza się, że osoby te współpracują ze sobą (jak Arthur, Ragen i Adalana), ale są też takie, które nie wiedzą o swoim istnieniu. Mogą różnić się wiekiem, płcią, kolorem skóry, orientacją seksualną, wiedzą, poziomem inte-ligencji, umiejętnościami, talentami, a nawet biologią (alergie). Te odmienności można za-obserwować, przyglądając się każdej z postaci żyjącej w ciele (umyśle) Miligana.

Co na to nauka?

Osobowość mnoga, wieloraka czy rozdwo-jenie jaźni to kilka synonimów tego zaburze-nia. Niestety często mylone jest ono ze schizo-frenią (nie wiadomo, ile osób leczących się na tę przypadłość w szpitalach psychiatrycznych, tak naprawdę ma osobowość wieloraką). Roz-dwojenie jaźni jest, jak przyznaje dr hab. Ane-ta Borkowska z Zakładu Psychologii Klinicz-nej i Neuro- psychologii UMCS, bardzo ciekawym i zagadkowym zaburzeniem, które nie do końca zostało wyjaśnione. Chcąc „roz-wiać” aurę tajemnicy wokół osobowości mnogiej, poprosiłam prof. Borkowską o wyja-śnienie kilku ważnych kwestii dotyczących tej przypadłości.

Jakie są przyczyny jej powstawania?Dr hab. Aneta Borkowska: W tej chwili naj-bardziej popularną hipotezą jest hipoteza wczesnego urazu, traumatycznego wydarze-nia w dzieciństwie. Na przykład dziecko było molestowane seksualnie albo stosowano wo-bec niego bardzo wyrafinowaną przemoc np. tortury. To trudne wydarzenie jest spychane, tak jakby zamykane w klatce, żeby nie powo-

dowało cierpienia psychicznego. W ten spo-sób zaczynają się tworzyć dwie osoby w jed-nym ciele.

Jak zachowuje się osoba z tym zaburze-niem?Zachowanie takiej osoby jest odmienne w różnych sytuacjach. Taka osoba posiada różne talenty, zdolności czy preferencje, na-wet biologia może być odmienna. To jest na-prawdę coś fenomenalnego. Bywa nawet do kilkunastu różnych osobowości żyjących w jednej osobie cielesnej. Niektóre z nich cza-sem podejrzewają swoje istnienie, natomiast bywa tak, że są zupełnie niekompatybilne - w ogóle się ze sobą nie porozumiewają.

Kiedy zaczyna się kształtować w osobo-wości drugie „ja”?Klasyczna osobowość wieloraka w zasadzie jest diagnozowana dopiero w wieku doro-słym, bo wtedy możemy mówić o ukształto-wanej osobowości.

Co dzieje się w tym czasie w mózgu chore-go?W sposób zaburzony pracuje układ limbicz-ny, tj. cały zespół struktur, które mają duże znaczenie dla realizacji procesów emocjonal-nych w naszym mózgu. Z kolei składnikiem, czy elementem układu limbicznego jest ciało

migdałowate, które bardzo mocno reaguje na strach czy lęk. W układzie limbicznym znaj-dują się również te struktury, które są ważne dla pamięci człowieka. Oczywiście do tego wszystkiego dochodzi działanie kory przed-czołowej, która ma funkcje kontrolujące i monitorujące nasze zachowanie, wpływa na kształtowanie samokontroli, a także na świa-domość. W związku z tym, pewna nierówno-waga czy dysfunkcjonalność właśnie układu emocjonalno-pamięciowego będzie tutaj jed-nym z mechanizmów.

Jak zatem leczyć zaburzenie dysocjacyjne tożsamości?To jest bardzo poważne zaburzenie. Bardzo też trudne do terapii. Zwykle stosuje się inten-sywną psychoterapię. Leczenie powinno się odbywać w zamkniętym ośrodku, czyli na te-renie szpitala psychiatrycznego. Często tera-pia psychologiczna i psychiatryczna jest wspomagana terapią farmakologiczną. Zwy-kle nie uzyskuje się pełnego wyleczenia. Ta druga osoba nie daje się tak zupełnie ze-pchnąć do niebytu.

Inne przypadki

Do tej pory zdiagnozowano około 200 przypadków osób z osobowością wieloraką. A to dlatego, że zaburzenie nie jest do końca zbadane pod względem naukowym. Osoby, które posiadają dysocjacyjne zaburzenie toż-samości często nie wiedzą, że je w ogóle mają.

Lata 50. XX wieku. Do terapeuty Corbetta Thigpena przychodzi Chris Sizemore z mę-żem. Problemem małżonków były pojawiają-ce się w domu suknie, do których kupna żadne z nich się nie przyznawało, przez co nasilały się kłótnie. Podczas terapii okazało się, że Chris ma kilkanaście różnych osobo-wości. Z czego dwie „ujawniały się” najczę-ściej. Jedna była cichą gospodynią domową, druga zaś imprezowiczką niestroniącą od al-koholu i niedozwolonych używek, która twierdziła, że nie ma męża. Przełomem było odkrycie traumatycznych przeżyć z dzieciń-stwa, które Chris wyparła do nieświadomości. Jako mała dziewczynka zobaczyła, jak jej wuja przecina na pół piła tarczowa w tartaku. Nie-długo po tym zdarzeniu znalazła na polu roz-kładające się ludzkie zwłoki. To właśnie te wydarzenia wpłynęły na rozszczepienie oso-bowości u Chris. Dzięki terapii wie, że w jej ciele mieszkały inne osoby. osoby. Kobieta - dzięki pomocy terapeuty - zaakceptowała to, kim jest i zaczęła nowe życie.

Innym tajemniczym przypadkiem jest hi-storia Caroline. Pewnego dnia kobieta wyszła z domu i powróciła dopiero po 19 latach! We-szła do domu, przywitała się z mężem tak, jak to miała w zwyczaju. Zdziwiła się dopiero wtedy, gdy zauważyła swoje dorosłe córki,

RODZINA BILLY’ EGO LICZY DWUDZIESTU CZTERECH CZŁONKÓW. ARTHUR JEST PRZEBIEGŁY I IN-TELIGENTNY. TO ON OBMYŚLA NAPADY. RAGEN MA OGROMNĄ SIŁĘ (CO POZWALA MU NA PORY-WANIE LUDZI), JEST KOMUNISTĄ I EKSPERTEM OD AMUNICJI. ON I ARTHUR TO NAJWAŻNIEJSZE OSOBY W DOMU. POMAGA IM ADALANA - NIEŚMIAŁA LESBIJKA, KTÓRA DBA O PORZĄDEK, ALE MA TEŻ MROCZĄ STRONĘ OSOBOWOŚCI. WRAZ Z BRAĆMI DOPUSZCZA SIĘ HANIEBNYCH CZYNÓW - GWAŁCI OFIARY, KTÓRE ONI WCZEŚNIEJ ZWABIAJĄ. TRZYLETNIA CHRISTINE CIERPI NA DYSLEK-SJĘ. SAMUAL JEST ŻYDEM I JAKO JEDYNY W RODZINIE WIERZY W BOGA. ALLEN JEST MALARZEM, BOBBY MARZYCIELEM, STEVE OSZUSTEM, A LEE ŻARTOWNISIEM.

Ja i ja w mojej głowie

EWELINA MISZKURKA

FOT. ADA KOPERWAS

34 Polformance nr 2/2012

które jeszcze „rano” odwoziła do szkoły jako małe dziewczynki. Pomimo licznych badań psychiatrycz-nych i dochodzeń policji, nie udało się ustalić, gdzie Caroline była przez blisko dwadzieścia lat. W czasie badań nie ujawniło się też jej drugie „ja”. Przypadek tej kobiety pozostaje zagadką.

Osobowość mnoga inspiracją

Najprawdopodobniej to, że zaburzenie dysocjacyj-ne tożsamości jest tajemnicą naukową, skłoniło arty-stów, by po nią „sięgnąć”.

Już w 1886 roku Robert Louis Stevenson napisał książkę traktującą o rozdwojeniu jaźni. Jego „Dr Jekyll i Mr Hyde” jest najbardziej znaną lekturą poruszającą problem osobowości.

Dziełami bardziej współczesnymi są „Pierwsza osoba liczby mnogiej” Camerona Westa i „11 x ja. Moje życie z osobowością mnogą” Roberta Oxmana. Autorzy książek cierpią na rozdwojenie jaźni i po-przez słowo pisane postanowili przybliżyć czytelni-kom siebie i „innych” ze swojego życia. (Książki te dostępne są w Bibliotece Głównej UMCS.)

Nakręcono również filmy poruszające tę tematykę. „Sybil” w reżyserii Josepha Sergenta jest historią opar-tą na faktach. „Ja, Irena i ja” Petera i Bobby’ego Farrel-ly to humorystyczne podejście do problemu. W „Pod-ziemnym Kręgu” („The Fight Club”) Chucka Palahniuka osobowość mnoga „miesza” w życiu bo-haterów.

Polecam lekturę lub film, by poznać problem od tzw. podszewki. Po pierwsze dlatego, że większość z nich oparta jest na faktach. Po drugie, jeśli zacieka-wiła Cię tajemnica, jaka wiąże się ze schorzeniem, ko-niecznie zapoznaj się z publikacjami, wygoogluj poję-cie i dowiedz się więcej lub (co serdecznie polecam) obejrzyj „Podziemny Krąg”.

Skąd się biorą nasze poglądy polityczne?

ŁUKASZ HAWRYLUK

CHYBA KAŻDY, KTO NIE CHCE W OCZACH INNYCH WYJŚĆ NA KONFORMISTĘ CZY NA OSOBĘ NIEINTELI-GENTNĄ TWIERDZI, ŻE JEGO POGLĄDY POLITYCZNE TO EFEKT ANALIZY PROWADZĄCEJ DO WYBORU NAJ-LEPSZEJ DLA NARODU PARTII. CZY KAŻDY WYBOR-CA ZADAJE SOBIE TAKI TRUD, ZANIM ODDA GŁOS? CZY STAWIAJĄC KRZYŻYK PRZY NAZWISKU TWARZY Z REKLAMY WYBORCZEJ, POSTĘPUJEMY W SPOSÓB ŚWIADOMY I RACJONALNY?

POPULARNIE & NAUKOWO PSYCHOLOGIA POLITYCZNA

Jako student psychologii jestem zmuszony odpo-wiedzieć przecząco na oba te pytania. Uzasadniając swoje stanowisko, odwołam się do kontrowersyjnego badania Solomona Ascha nad konformizmem. Przedstawię także najpopularniejsze stanowiska psy-chologów politycznych dotyczące kształtowania się i stałości naszych poglądów.

Uczestnicy eksperymentu Ascha zo-stali poinformowani, że badanie będzie dotyczyć rozróżniania bodźców wzro-kowych. Osoba badana przybywa o ustalonej porze do pomieszczenia, w którym przeprowadzany jest ekspe-ryment i zastaje siedzących już w rzę-dzie siedmiu innych badanych, nie ma-jąc pojęcia, że owa siódemka to asystenci eksperymentatora. Zajmuje jedyne puste krzesło na końcu rzędu. Podchodzi do niej eksperymentator i kładzie przed nią dwie plansze. Na le-wej planszy znajduje się jedna linia, a na prawej trzy różnej długości. Zadanie polega na wskazaniu, która z trzech linii po prawej stronie jest tej samej długo-ści, co pojedyncza linia z planszy lewej. Eksperymentator prosi o wykonanie zadania wszystkich siedzących (asy-stentów). Każdy z nich udziela prawi-dłowej odpowiedzi i kiedy przychodzi kolej badanego, udziela on tej samej, prawidłowej odpowiedzi. Następuje zmiana kart i ta sama procedura się po-wtarza. Badany jeszcze raz, bez wysiłku podaje prawidłową odpowiedź. Jednak podczas następnej próby, z punktu wi-dzenia uczestnika eksperymentu, dzieje się coś dziwnego: wszyscy pozostali (asystenci eksperymentatora) wybiera-ją niewłaściwą linię! W dodatku wszy-scy wybierają tę samą niewłaściwą linię różniącą się od prawidłowej aż o 3 cm. Gdy przychodzi kolej naszego badane-go, ten długo waha się nad odpowie-dzią, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Co wtedy robi?

Wyniki eksperymentu okazały się nieprawdopodobne. Każdy badany kil-kakrotnie brał udział w eksperymencie. Około 75% badanych co najmniej raz zgodziło się z błędną odpowiedzią „uzgodnioną” przez asystentów. Łącznie we wszystkich próbach badani zgadzali się z asystentami, udzielając nieprawi-dłowych odpowiedzi w ok. jednej trze-ciej przypadków.

Spróbujmy przenieść wyniki powyż-szych badań na grunt politologii i psy-chologii politycznej. Zaznaczam, że nie twierdzę, jakoby wszyscy obywatele byli nieracjonalni w swoich poglądach poli-tycznych. Jednak wyniki badań wskazu-ją, że wielu z nich niekoniecznie racjo-nalnie i w pełni świadomie podejmuje decyzje. Można wyróżnić siedem strategii (wg psychologii politycznej), jakie przyjmu-ją ludzie podczas podejmowania decy-zji wyborczej. 1. Tzw. odniesienie afektywne. Osoba stosująca tę strategię wybiera kandyda-

ta, w stosunku do którego czuje naj-większą sympatię. Sympatia owa może być spowodowana poczciwym wyglą-dem polityka, dobrotliwym brzmie-niem jego głosu, częstym widzeniem go w szlachetnym towarzystwie, np. du-chownych, uczonych, filantropów.2. Nieracjonalny wyborca może także stosować się do zaleceń bliskich lub za-ufanych grup politycznych, z którymi się identyfikuje. Osoba posługująca się tą strategią woli, by ktoś inny wziął na siebie trud ustalenia, jak należy głoso-wać.3. Tzw. strategia znajomości. Jeśli wy-borca słyszał coś o jednym kandydacie, a nic o pozostałych (i ocena tego kandy-data jest neutralna lub pozytywna), za-głosuje na niego. 4. Wyborca może kierować się również nawykiem. Oznacza to, że będzie głoso-wał na tę formację, na którą głosował w ostatnich wyborach. Może to być spo-wodowane m.in. potrzebą wykazania konsekwencji w swoich decyzjach, zwy-kłym przyzwyczajeniem do jednej partii czy brakiem czasu na zainteresowanie się innymi formacjami.5. Kolejną strategią jest stosownie sche-matów partyjnych oraz ideologicznych. Jeśli kandydaci w wyborach są stosun-kowo mało znani, wyborca dzieli ich wówczas na kategorie według po-wszechnie dostępnych schematów poli-tycznych. Następnie przyjmuje zgodne ze schematem domyślne, a zarazem szczegółowe informacje i stosuje afekt ukierunkowany na kategorię. Oznacza to, że jeśli jakaś partia wydaje się wybor-cy godna zaufania, wówczas kandydat przynależący do niej również wydaje się godny zaufania, mimo iż wyborca nie wie o nim praktycznie nic.6. Na podobnej zasadzie wyborca może stosować stereotypy osobowe dotyczące płci, rasy, wieku, wyglądu itd. Wszystko to w celu „wypełnienia” wizerunku kan-dydatów w naszej głowie, np. nieogolo-ny, niechlujny kandydat mimo ogromu wiedzy i doświadczenia będzie postrze-gany przez wyborcę jako ktoś nieodpo-wiedzialny i nieuczciwy. 7. Ostatnią strategią stosowaną przez nieracjonalnych wyborców jest szaco-wanie szans sukcesu. Wyborca taki bie-rze wówczas pod uwagę tylko tych kan-dydatów, którzy mają duże szanse na zwycięstwo.

Osobom, które zainteresował temat, polecam zapoznanie się z eksperymen-tami Stanleya Milgrama i badaniami Leona Festingera.

facebook.com/polformance 35

POLECAMY ( O R G A N I Z AT O R Z Y : S T O WA R Z Y S Z E N I E O P O L S K I P R OJ E K T O R A N I M A C J I K U L T U R A L N Y C H O R A Z O C R G E U R O P E D I R E C T O P O L E ) >

M A R T Y N A S K R O K Z A Z D J Ę C I E „ N A S K R A J U Ś W I ATA ”

M A R T Y N A S K R O K : R O C Z N I K ’ 8 7 , F O T O G R A F , F I L O L O G G E R M A Ń S K I , S T U D E N T K A D Z I E N N I -K A R S T WA N A W Y D Z I A L E P O L I T O L O G I I U M C S

> > I . M I E J S C E W M I Ę D Z Y N A R O D O W Y M K O N K U R S I E F O T O G R A F I C Z -N Y M „ T E AT R W O B I E K T Y W I E ” W K AT E G O R I I „ N A S C E N I E ” , I I I . M I E J -S C E W K O N K U R S I E S T U D E N C K I E G O K O Ł A I N F O R M A C J I P A L I M P S E S T „ P R Z Y Ł A P A N I N A C Z Y TA N I U ” , I I . M I E J S C E W K O N K U R S I E „ R A D O M S I Ł A W P R E C Y Z J I ” ; F A C E B O O K . C O M / M A R T I N E P H O T O G R A P H Y

S U K C E S Y : M . I N . Z Ł O T Y M E D A L V M I Ę D Z Y N A R O D O W Y C H I G R Z Y S K F O T O G R A F I C Z N Y C H W K AT E G O R I I „ C Z A R N O - B I A Ł E ” > >

FOT. MARCIN ŁACHMANIUK

I M I E J S C E W K O N K U R S I E F O T O G R A F I C Z N Y M „ M OJ A E U R O P A ”