lisa samson · 8 po zabawie z psem na podwórku; nikt nie nakładał balsamu uła-twiającego...

16
Lisa Samson WYDAWNICTWO WAM Przełożył Zbigniew Kasprzyk

Upload: others

Post on 24-Oct-2020

0 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

  • 3

    Lisa Samson

    WYDAWNICTWO WAM

    PrzełożyłZbigniew Kasprzyk

  • 4

    Tytuł oryginału: Quaker Summer

    © 2007 by Lisa SamsonAll Rights ReservedTh is Licensed Work published under license

    © Wydawnictwo WAM, 2014

    Redakcja: Ewa Zamorska-PrzyłuskaKorekta: Justyna BachniakProjekt okładki: Zuzanna CzwartosFoto© wavebreakmedia/shutt erstock.comSkład: Edycja

    ISBN 978-83-277-0060-5

    WYDAWNICTWO WAMul. Kopernika 26 • 31-501 Krakówtel. 12 62 93 200 • faks 12 42 95 003e-mail: [email protected]Ł HANDLOWYtel. 12 62 93 254-255 • faks 12 62 93 496e-mail: [email protected]ĘGARNIA WYSYŁKOWAtel. 12 62 93 260, 12 62 93 446-447 faks 12 62 93 261e.wydawnictwowam.pl

  • 5

  • 7

    ROZDZIAŁ PIERWSZY

    Pięć miesięcy temu niespodziewanie wskrzesiłam z martwych Gary’ego i Mary Andrewsów. Jechałam na pokaz sprzętu AGD, podczas którego miała odbyć się zbiórka pieniędzy na wyciecz-kę klasy Willa do Nowego Jorku. Skręciłam w niewłaściwą ulicę i zobaczyłam ich stary dom. Stał jak dawniej blisko drogi. Na zmiany wykonane przez ostatnich właścicieli nałożył się w mo-jej głowie obraz małego parterowego domku z popękaną elewa-cją, zabrudzonymi szybami w oknach i zardzewiałym pojem-nikiem na paliwo. Zielony trawnik zamienił się w nieregularną bryłę błota i chwastów, na której prezentowała się sterta śmieci: stara kanapa, zepsuty chevrolet i pordzewiałe przedmioty, któ-rych przeznaczenie zawsze było dla mnie tajemnicą.

    Tak jak na zawsze pozostało dla mnie tajemnicą, co działo się wewnątrz tego domu. Pamiętam tylko, że Gary i Mary An-drews codziennie rano wsiadali do szkolnego autobusu i nigdy nikomu nie machali na pożegnanie. Przy wtórze gardłowego warkotu diesla zostawialiśmy za sobą ten niewielki, drewnia-ny budynek, którego białe niegdyś ściany były szare jak błoto, niezmiennie oblepiające brzegi dłoni Gary’ego i wystające zza jego uszu. Chodziłam wtedy do szóstej klasy i nie zdawałam so-bie sprawy, że dzieci nie odpowiadały za to, czy są czyste. Nie wiedziałam, że włosy Mary dlatego nigdy nie lśniły w słońcu i nie pachniały szamponem, ponieważ nikt nie pomagał jej ich myć; nikt nie przeczesywał dłonią jej loków, aby otrzepać kurz

  • 8

    po zabawie z psem na podwórku; nikt nie nakładał balsamu uła-twiającego rozczesanie supłów zaplątanych przez wiatr. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że nikt w tym domu się o nich nie troszczył.

    Wybacz mi, Boże.Teraz tkwię w anonimowości mojego samochodu, modląc

    się, żeby ktoś wyszedł na zewnątrz. Mógłby rozejrzeć się dokoła, zwrócić na mnie uwagę, podejść i zapytać, czy coś się stało.

    Nie. Nic się nie stało. Po prostu znałam ludzi, którzy tu kie-dyś mieszkali. Może wie pan, dokąd się przeprowadzili?

    Żadnych oznak ż ycia. Zasłony wiszą nieruchomo, za żalu-zjami nie poruszają się żadne cienie. Tu zawsze jest tak spokoj-nie. I zawsze tak było.

    Wyjeżdżam na drogę. Ciężkie opony chevroleta suburbana dosłownie połykają żwir. Kieruję się w stronę domu. Niedługo tu wrócę. Tak to już ostatnio jest.

    Przykro mi. Tak bardzo mi przykro.

    Wczoraj wieczorem zasnęłam przy niepokojących dźwię-kach Blackbird. Ostatnie świadome myśli zatrzymały się na złamanych skrzydłach i zapadniętych oczach. Czekając na mo-ment, by złamane skrzydła uniosły się w górę, a zapadnięte oczy przejrzały, czekając na wolność, na lot ku światłu.

    Gdybym musiała wybrać, którego piosenkarza lub którego zespołu chciałabym słuchać do końca życia, wybrałabym Beat-lesów. W ich muzyce zawarte są wszystkie uczucia, wszystkie nastroje i rytmy, jakich mi potrzeba; ich muzyka zabiera mnie w czas dzieciństwa, do chwil, kiedy tata kładł płytę na gramo-fon, nastawiał prędkość na trzydzieści trzy i włączał tryb auto-matyczny. Mój ojciec był młodszy i zdecydowanie fajniejszy niż inni ojcowie w okolicy. Dzięki temu wielka czwórka z Liverpo-olu bez trudu stała się idolem uczennicy podstawówki, która powinna słuchać Bobby’ego Shermana czy Osmond Brothers. Nigdy nie uległam modzie dla nastolatek.

  • 9

    Kładłam się na brzuchu. Podbródek wspierałam na grzbie-tach dłoni, oczy umieszczone miałam na poziomie gramofonu i rytmicznie regulując ostrość spojrzenia, przyglądałam się, jak płyta opada na obrotowy talerz urządzenia postawionego na podłodze obok łóżka, jak ramię odchyla się najpierw do tyłu, a następnie do przodu, jak diamentowa igła zawisa wyczekująco nad gładkim brzegiem winylowej płyty. Kiedy z powolną pre-cyzją opadała, wstrzymywałam oddech, zastanawiając się, czy tym razem dotknie krążka. Stare urządzenia hi-fi dość rzadko chybiały celu, jednak na tyle często, by przykuwać spojrzenie. Zanim igła znalazła się w odpowiednim rowku, serce na chwilę nieruchomiało.

    Potem słychać było kilka szumów, trzasków i Paul McCart-ney zaczynał śpiewać o swojej matce Mary, która pocieszała go słowami: „Niech tak będzie”.

    Byłam córeczką tatusia, ponieważ mama zostawiła nas, kiedy miałam dwa lata, a niedługo potem zginęła w wypadku motocyklowym z jednym ze swoich chłopaków, prekursorem hippisów. Mimo to na czas trwania piosenki zamykałam oczy, marząc, aby mama żyła i mogła położyć mi rękę na ramieniu. Na pewno robiła tak dawno temu.

    A może nie.Przy dźwiękach Blackbird po raz pierwszy od wielu mie-

    sięcy przyśnił mi się tata. Ciemne, pofalowane włosy opada-ły mu do tyłu znad szerokiego czoła. Zobaczyłam go, kiedy wtulona w  kołdrę, którą zaledwie dzień wcześniej kupiłam, zapadałam właśnie w odrętwiającą drzemkę. Nie wiedziałam, że sny o zmarłych mogą być tak piękne; nie miałam pojęcia, że podświadomość w  pewnym sensie udostępnia nam czas i przestrzeń, abyśmy znowu mogli być z ludźmi, którzy odeszli.

    Leżałam tak, ciesząc się obecnością ojca i marząc, abyśmy mieli dla siebie więcej czasu. Ale czy to nie zawsze tak jest? Prze-cież mieszkał tu, niedaleko, w  niewielkim domku w  Towson,

  • 10

    a widywałam go tylko raz na tydzień. Wszystko robiłabym ina-czej, gdym wiedziała, że jesienią pisana jest mu śmierć. Wypadek w pracy. Ojciec był hydraulikiem – co dawniej było dla mnie powodem do wstydu – a przez dziesięć ostatnich lat życia pra-cował jako ekspert przy odnawianiu budynków historycznych. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że ta ściana zaraz się zawali. Robili dopiero wstępne oględziny. Miał tylko pięćdziesiąt pięć lat.

    Chłodne, poranne powietrze rozwiewa fi ranki. Wdycham głęboko świeży podmuch znad jeziora Loch Raven. Ze szczytu wzgórza wznoszącego się za naszym domem dochodzi gliniasty zapach ziemi, przekopanej i przygotowanej przez sąsiada do sa-dzenia. Słońce jeszcze spoczywa za horyzontem ozdobionym jedynie nieznośnym wiązem holenderskim, któremu już dawno skończył się okres przydatności do czegokolwiek. Nienawidzę tego pobielanego cholerstwa. Odpowiedź na pytanie, dlaczego nasz sąsiad, uroczy wdowiec, którego pieszczotliwie nazywamy Jolly, jeszcze się go nie pozbył, jest dla mnie tajemnicą równie niezgłębioną, jak jego imię. O ile mi wiadomo, nikt nie wie, jak ono brzmi. Oboje z Jace’em zastanawiamy się nawet, czy sam Jolly je pamięta. A może rzeczywiście ma na imię Jolly. Jolly Lester. Moim zdaniem to musi być John, Jacob, a może James.

    Jolly bardzo się stara dopasować do swojego radosnego imie-nia1. Bóg mu świadkiem, że bardzo się stara. Bywają jednak dni – szczególnie gdy z platynowego nieba sączy się drobny deszcz – kiedy ciemne oczy zdradzają, że tęskni za swoją Helen, tak jak człowiek, który kochał w życiu tylko jedną osobę i był z tego faktu zadowolony, a nawet dumny. Helen odwzajemniała jego miłość.

    W oddali górują nad drzewami zabudowania Towson, a jesz-cze dalej, ukryte przed moim wzrokiem, leży Baltimore. Ale teraz już życie na nowo budzi się w tych miejscach, które ukształtowały mnie taką, jaka jestem, w pozytywnym i negatywnym sensie.

    1 Jolly (ang.) – „wesoły”. ( Jeśli nie zaznaczono inaczej, przypisy pocho-dzą od tłumacza).

  • 11

    Powinnam się modlić. Ojciec nauczył mnie, jak się modlić.Jace się poruszył.– Nie śpisz, Hezz?Siadam na łóżku i biorę do ręki szlafrok.– Muszę włożyć indyka do pieca, żeby był gotowy do kana-

    pek na dzisiejsze przyjęcie.– Jakie przyjęcie?– Zapomniałeś? Urządzamy dzisiaj dla klasy Willa imprezę

    na zakończenie roku. Mam milion rzeczy do zrobienia. Dobrze, że chociaż udekorowałam już tort.

    – Zapomniałem. Chcesz pierwsza wziąć prysznic?– Nie. Idź.– Jaki tort?– Potrójny czekoladowy z polewą z białej czekolady.– Mogę wziąć kawałek do pracy?Rozciąga usta w sztucznym uśmiechu i zamyka oczy. Wpa-

    truję się w swojego męża. Uważamy na ogół, że jeśli jakiejś mniej atrakcyjnej kobiecie uda się upolować przystojnego faceta, to musi być z siebie zadowolona i zadzierać nosa, bo niezasłużenie dostał jej się taki towar. Oczywiście, polowanie udało nam się, bo mamy rozum, pieniądze lub niezwykłe poczucie humoru.

    Zapewniam was jednak, że sprawa nie jest taka prosta. Wiem, co ludzie myślą, kiedy wchodzimy do restauracji. Wy-soki, szczupły, przystojny Jace, z tymi swoimi kasztanowymi, falującymi włosami i kocimi oczami, śniadą cerą i swobodnym stylem bycia natychmiast rozgrzewa atmosferę. Wszyscy na pewno zachodzą w głowę, jak to się stało, że taka okrąglutka wańka-wstańka jak ja zeszła się z takim gwiazdorem jak on.

    Wystarczy wtedy dziesięć minut, aby dotarło do mnie, kim jestem, chociaż sam Jace nigdy nie dawał mi tego odczuć. Ale to jest cały Jace: nawet w eleganckich restauracjach kładzie rękę na talii, która zwiększała obwód wraz ze wzrostem jego dziec-ka; uśmiecha się, patrząc w oczy, wokół których porobiło się pełno zmarszczek od ciągłego mrużenia ich w słońcu podczas

  • 12

    popołudniowych zawodów pływackich, i  śmieje się z moich żartów, które są zabawne wyłącznie ze względu na kontekst, a nie treść.

    Ale oni nie wiedzą, że po ogórkach ma okropne gazy, że kiedy jest chory, potrafi być naprawdę nieznośny, że zamyka się w sobie, kiedy jest wściekły, i że nadal rysuje schematyczne postaci. Nie wiedzą, że prawie w ogóle nie dzwoni do swoich rodziców… no i  że denerwuje go moja łatwość wydawania pieniędzy, która – muszę przyznać – czasami jest trochę prze-sadna. Ale dzisiejszy ranek jest zbyt piękny na podobne roz-myślania.

    Szybkim ruchem mierzwię mu włosy.– Zrobię ci kawę, kochanie.Uśmiecha się, nie otwierając oczu.– Nie zasługuję na ciebie.– Cóż, jeśli nie brać pod uwagę wyglądu, to możesz mieć ra-

    cję. Jestem dobrą chrześcijanką, od wschodu do zachodu słońca staram się dążyć do doskonałości. Pracuję społecznie w szko-le; kiedyś nawet gościłam u siebie zagranicznego ucznia, który przyjechał w ramach wymiany; farbuję włosy, przynajmniej trzy razy w tygodniu ćwiczę, żeby świątynia mojego ciała całkowicie nie legła w gruzach. Używam szminki. Czasami nakładam dwa kolory jednocześnie, aby idealnie dopasować odcień do tego, co Eddie Bauer lub Talbots wymyślili na dany sezon.

    Lekko uchyla powieki. Cóż mi szkodzi ciągnąć dalej?– W torebce Vera Bradley noszę dopasowaną portmonetkę,

    telefon komórkowy i pudełko do makijażu, ale ta pikowana to-rebka, szczerze mówiąc, nigdy mi się nie podobała, Jace. Jednak parę lat temu w naszej kościelnej wspólnocie był szał na Verę, więc przekonałam sama siebie, że motyw arki Noego to nie tyl-ko całkiem niezły pomysł, lecz również potencjalne narzędzie ewangelizacji, jak ryba czy naszyjnik z krzyżykiem.

    – To tylko torebka, kochanie.  – Jace podnosi się na łok-ciu. – Na pewno nie chcesz pierwsza iść do łazienki?

  • 13

    – Wiesz co, zastanawiałam się, czy nosząc ją bez przerwy przez trzy lata, obniżyłabym jej cenę do dziesięciu centów za sztukę? To już byłoby coś, prawda?

    Jace potrząsa głową i odrzuca kołdrę.– Nie, Hezz, nieprawda – mruczy pod nosem. – Wiesz, że

    ta torebka to najmniejszy problem.Ciekawe, kiedy zauważy nowe meble tarasowe. Całe szczę-

    ście, że schowałam te torby od T.J. Maxxa.

    Ekspres do kawy bulgoce jak strumień w zachodniej częś-ci naszej posiadłości, przy którym Will bawił się przynajmniej cztery razy w tygodniu, kiedy już wiosenne ciepło zagościło na polach i w lasach. Przemakał przy tym do suchej nitki.

    Ta rzeczka od czasu do czasu wylewała, a ja umierałam ze strachu o niego. Miałam powody. Will był ciekawskim, ruchli-wym chłopcem, który zawsze robił wrażenie, jakby chciał po-wiedzieć: „Nie rozumiesz, że muszę dbać o interesy taty?”.

    Wpół do siódmej rano. Za czterdzieści pięć minut muszę obudzić syna, który leży przede mną wyciągnięty jak ogrzewana słońcem ścieżka prowadząca na plażę. Cóż, wygląda na to, że nigdy nie mam czasu dla siebie, chociaż mam tylko jedno dziec-ko (chciałam mieć dziesięcioro, ale te plany trzeba zdecydowa-nie odłożyć na inny dzień, a może na przyszły rok). Brakuje mi przestrzeni. Zupełnie jakby moja skóra zgrubiała i stwardnia-ła niczym wysuszona mandarynka, a ja, w środku tej skorupy, mogłabym toczyć niestrudzoną walkę o wolność, młodość i na-dzieję, że zostałam stworzona do czegoś więcej.

    Więcej niż macierzyństwo?Właśnie tak, chociaż kobiety w  mojej dawnej wspólno-

    cie nie zrozumiałyby takich myśli. Jeżeli którakolwiek chciała czegoś poza macierzyństwem, chciała za dużo. Coś w  moim wnętrzu szarpie mnie jednak mocno, z zaciśniętymi ustami i ja-snym światłem w oczach, wierząc, że pociągnie za sobą nie tylko mnie, lecz również wszystkich, których kocham, na przejażdżkę

  • 14

    nową kolejką górską, która wprawdzie oferuje znacznie bardziej strome zjazdy, ale jednocześnie daje szersze spojrzenie na świat.

    Nie wiem, skąd o tym wiem, ale wiem to od dawna. Wiem, że zostałam stworzona, aby zrobić coś wykraczającego poza normę; wiem, że donosiłam tylko jedną z pięciu ciąż właśnie dlatego, że nie miałam zostać matką narodów; nie chcę myśleć, że Elisabeth Elliot i jej córka załatwiły już wszystkie sprawy, ja-kie były do załatwienia.

    Gary i Mary Andrews w jakiś sposób pasują do tego wszyst-kiego. No, wiecie, czuję się, jakby moje życie było układanką. Dopiero przed chwilą otworzyłam pudełko, a teraz wpatruję się w wymieszane elementy, z których część jest odkryta, ale część jeszcze zasłonięta. Wiem, że na pewno do siebie pasują, ale na ra-zie tylko im się przyglądam, czując zapach świeżego papieru i za-stanawiając się – chociaż cały czas wiem, że to możliwe – jakim cudem uda mi się to wszystko ułożyć w jakiś realny obraz. Na pu-dełku nie ma nawet zdjęcia, które mogłoby być jakąś wskazówką.

    A teraz trzeba zająć się indykiem.Wyciągam niewielkiego ptaka z lodówki i kładę wychłodzo-

    ną patelnię na kremowym kamiennym blacie. Nie mogłam się powstrzymać od zamontowania go po obejrzeniu wyjątkowo oświecającego programu Marthy Stewart w telewizji HGTV.

    Piekarnik na 375 stopni. Półka trzecia od dołu. Dobrze. Bied-ne ptaszysko, zmuszone do oddania życia dla nas. Zjemy je do ostatniego kawałka. Jak by nie patrzeć, to zwierzę – pozbawione możliwości wyboru – oddało swoje istnienie, abyśmy mogli do-starczyć sobie trochę protein. Czy mogłabym więc bezdusznie wyrzucić go do śmieci, nie nadając mu choć odrobiny znaczenia?

    Stąd bezmiar zup i zapiekanek zajmuje dodatkową zamra-żarkę w piwnicy. Z radością bym się ich pozbyła, ale skoro nie należę do Kościoła, komu mam je oddać?

    Stąd mój problem z nadwagą.Ależ, kotku, z  puszką kremowej zupy grzybowej potrafi ę

    zrobić więcej niż Paul McCartney ze swoimi dwoma gitarami,

  • 15

    basem i perkusją. Chociaż trzeba mu przyznać, że on musiał jeszcze szkolić Ringa.

    Chyba dobrze będzie poodkurzać trochę, zanim wyjdziemy do szkoły.

    Jak mogę tak żyć? Same kuchnia i pokój dzienny, które mam przed sobą, większe są niż maleńkie mieszkanie na piętrze dom-ku w Anneslie, z podłużną kuchnią i pomieszczeniem pełniącym rolę jadalni i pokoju dziennego jednocześnie. Ach, ale to drewno!

    Do otworu w ścianie wkładam rurę odkurzacza centralnego.W Anneslie było też mniej do odkurzania. Co roku myślę sobie, że w życiu musi chodzić o coś wię-

    cej. I każdego roku – mimo nowego samochodu lub wyciecz-ki do kolejnego kraju, kolejnych kroków milowych i osiągnięć w życiu mojego syna, mimo odnowionego tarasu, basenu czy spa – robię podsumowanie i po raz kolejny myślę, że zostałam stworzona do czegoś więcej.

    Ale przecież kocham to, co mam.Rura ożywa. Pocieram szczotką w tę i z powrotem po kre-

    mowym dywanie.Oczywiście jest jeszcze Kościół i Bóg. I Jezus.Jakiś dziwny zapach. Czyżby odkurzacz już się przepełniał?Tak, Jezus, rozumiem Go. Chciałabym tylko nie zapominać

    o Nim, kiedy co rano otwieram oczy.A Kościół? No cóż, odeszliśmy z naszego Kościoła rok temu

    i do tej pory nie znaleźliśmy nowego miejsca, gdzie moglibyśmy się zaczepić. Czułam się zmęczona powtarzalnością pochwalnych pieśni oraz tym, że kazania coraz bardziej przypominały „prak-tyczne porady życiowe”, do których dla porządku dodawano jakieś fragmenty z Biblii. Prawdę mówiąc, oboje z Jace’em mieli-śmy już tego dosyć. I żadnych widoków na jakikolwiek przełom, żadnej nadziei, że nie będziemy robić tego do końca swoich dni.

    Kiedy Jezus powiedział, że reszta „będzie wam dodana” 2, miał chyba na myśli wiele spraw, nie tylko sferę duchową.

    2 Por. Mt 6, 25-34 (przyp. red.).

  • 16

    Skończyłam salon i chodniki w przedpokoju.Jace wchodzi do kuchni i nalewa sobie kawy.– Jace, czy zastanawiałeś się kiedyś, jak czuł się Jezus, kie-

    dy wstawał rano? Czy bał się otworzyć oczy? Czy myślał sobie: „Mój Boże, znowu ci ludzie! Ludzie, ludzie, wszędzie ludzie. Jak do tego doszło? I dlaczego to ja muszę zawsze być tym dobrym? Kiedy ostatnio przyszło komuś do głowy – zwłaszcza tym moim uczniom – żeby zrobić coś miłego z myślą o Mnie?”. Bo wydaje mi się, że nie. On był bez grzechu. Nie nosił w sobie tej ciemności.

    Trzymająca kubek ręka Jace’a nieruchomieje.– Dobrze się czujesz, Heather?– Tak, po prostu czasem zastanawiam się nad takimi spra-

    wami.– Trochę się o ciebie martwię. Wyglądasz na bardzo zestre-

    sowaną.– Poczuję się lepiej, kiedy skończy się rok szkolny. I dzisiej-

    sze przyjęcie.– Ta gala charytatywna naprawdę odebrała ci siły. – Od-

    stawia kubek, podchodzi i obejmuje mnie. – Wiesz, że cię ko-cham, prawda?

    Wtulam twarz w jego ramię. Nie mogę na niego patrzeć, kie-dy zaczyna swoje miłosne wyznania. Jeżeli jego słowa dokładnie odzwierciedlają uczucia, to znaczy, że mnie uwielbia. A skoro popiera słowa świecami, kwiatami i słodkim uśmiechem, dla-czego nie miałabym mu wierzyć? Z moimi biszkoptowymi bio-drami? I tą okropną blizną po cesarce? Daj spokój, chłopie. Jaki ty masz gust?

    Wtulam się w niego, chociaż mam takie tłuste włosy. Jak on to może znosić?

    – Wiesz, Jace, z  twoją aparycją, pieniędzmi, pozycją, no i zważywszy na kobiety, z którymi spotykasz się w pracy, mógł-byś sobie znaleźć jakąś kopię Marthy Stewart z odrobiną Gwy-neth Paltrow. Czasami po prostu zastanawiam się, dlaczego tego nie robisz.

  • 17

    – Nie wiem, co jeszcze mam zrobić, żeby udowodnić ci, jak bardzo cię kocham, Heather.

    Wczoraj rano obudził mnie pocałunkiem i wyszeptał, że bar-dzo mnie kocha. Udawałam, że jego umizgi sprawiły mi przy-jemność, a kiedy potem poszedł pod prysznic, rozpłakałam się.

    – Co ze mną jest nie tak, Jace? Dlaczego nie mogę ci uwie-rzyć? Dlaczego nigdy ci nie wierzyłam?

    – Nie wiem, Hezzie.– To nie twoja wina.– Wiem, zawsze to wiedziałem.– Pewnie po prostu się starzeję.– Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie.  – Nalewa mi

    kawy. Wychodzimy na ganek, patrząc, jak słońce wschodzi w ten ostatni dzień roku szkolnego, przebijając się przez zachmurzone niebo, oświetlając świat, jak gdyby nikt nie dał mu pozwolenia, a ono nie chciało przekraczać swoich uprawnień.

    Odwracam się i ponownie przyciskam twarz do jego wyso-kiego ciała. Otula mnie ramionami. A jednak go kocham.

    – Musimy gdzieś razem wyjechać, Hezz.– Tak, gdzieś daleko.I  tak to jest, trwonimy czas, by zapewnić sobie cztero-

    gwiazdkowe zakwaterowanie, do którego wracamy na noc wyczerpani; a kiedy to wszystko nie wystarcza, kiedy bolą nas kości, a mięśnie odmawiają posłuszeństwa, kiedy serca zapadają się we własną pustkę, najzwyczajniej w świecie chcemy uciec od tego, co przypomina nam o naszej głupocie.

    Mojej głupocie. W głębi duszy wiem, że ten dom na wzgó-rzu w pobliżu jeziora to był mój pomysł.

    Jace nigdy tego nie chciał.

  • 387

    SPIS ROZDZIAŁÓW

    Rozdział pierwszy • 7Rozdział drugi • 18Rozdział trzeci • 32Rozdział czwarty • 49Rozdział piąty • 66Rozdział szósty • 71Rozdział siódmy • 80Rozdział ósmy • 86Rozdział dziewiąty • 96Rozdział dziesiąty • 101Rozdział jedenasty • 113Rozdział dwunasty • 121Rozdział trzynasty • 131Rozdział czternasty • 147

    Rozdział piętnasty • 155Rozdział szesnasty • 168Rozdział siedemnasty • 175Rozdział osiemnasty • 183Rozdział dziewiętnasty • 190Rozdział dwudziesty • 194Rozdział dwudziesty pierwszy • 202

  • 388

    Rozdział dwudziesty drugi • 212Rozdział dwudziesty trzeci • 219Rozdział dwudziesty czwarty • 225Rozdział dwudziesty piąty • 230Rozdział dwudziesty szósty • 238Rozdział dwudziesty siódmy • 243Rozdział dwudziesty ósmy • 251Rozdział dwudziesty dziewiąty • 257Rozdział trzydziesty • 264Rozdział trzydziesty pierwszy • 272

    Rozdział trzydziesty drugi • 277Rozdział trzydziesty trzeci • 284Rozdział trzydziesty czwarty • 293Rozdział trzydziesty piąty • 299Rozdział trzydziesty szósty • 309Rozdział trzydziesty siódmy • 316Rozdział trzydziesty ósmy • 326Rozdział trzydziesty dziewiąty • 330Rozdział czterdziesty • 337Rozdział czterdziesty pierwszy • 344Rozdział czterdziesty drugi • 350Rozdział czterdziesty trzeci • 365Rozdział czterdziesty czwarty • 371Rozdział czterdziesty piąty • 373Rozdział czterdziesty szósty • 384

    /ColorImageDict > /JPEG2000ColorACSImageDict > /JPEG2000ColorImageDict > /AntiAliasGrayImages false /CropGrayImages true /GrayImageMinResolution 300 /GrayImageMinResolutionPolicy /OK /DownsampleGrayImages true /GrayImageDownsampleType /Bicubic /GrayImageResolution 600 /GrayImageDepth -1 /GrayImageMinDownsampleDepth 2 /GrayImageDownsampleThreshold 1.50000 /EncodeGrayImages true /GrayImageFilter /DCTEncode /AutoFilterGrayImages true /GrayImageAutoFilterStrategy /JPEG /GrayACSImageDict > /GrayImageDict > /JPEG2000GrayACSImageDict > /JPEG2000GrayImageDict > /AntiAliasMonoImages false /CropMonoImages true /MonoImageMinResolution 1200 /MonoImageMinResolutionPolicy /OK /DownsampleMonoImages true /MonoImageDownsampleType /Bicubic /MonoImageResolution 2400 /MonoImageDepth -1 /MonoImageDownsampleThreshold 1.50000 /EncodeMonoImages true /MonoImageFilter /CCITTFaxEncode /MonoImageDict > /AllowPSXObjects false /CheckCompliance [ /None ] /PDFX1aCheck false /PDFX3Check false /PDFXCompliantPDFOnly false /PDFXNoTrimBoxError true /PDFXTrimBoxToMediaBoxOffset [ 0.00000 0.00000 0.00000 0.00000 ] /PDFXSetBleedBoxToMediaBox true /PDFXBleedBoxToTrimBoxOffset [ 0.00000 0.00000 0.00000 0.00000 ] /PDFXOutputIntentProfile () /PDFXOutputConditionIdentifier () /PDFXOutputCondition () /PDFXRegistryName () /PDFXTrapped /False

    /CreateJDFFile false /Description > /Namespace [ (Adobe) (Common) (1.0) ] /OtherNamespaces [ > /FormElements false /GenerateStructure false /IncludeBookmarks false /IncludeHyperlinks false /IncludeInteractive false /IncludeLayers false /IncludeProfiles false /MultimediaHandling /UseObjectSettings /Namespace [ (Adobe) (CreativeSuite) (2.0) ] /PDFXOutputIntentProfileSelector /DocumentCMYK /PreserveEditing true /UntaggedCMYKHandling /LeaveUntagged /UntaggedRGBHandling /UseDocumentProfile /UseDocumentBleed false >> ]>> setdistillerparams> setpagedevice